Rozmowa z Natalią Kałucką, złotą medalistką mistrzostw świata we wspinaczce sportowej na czas w 2021 r.
Jak zaczęła się pani przygoda ze sportem? Czy wspinaczka była pierwsza, czy może zaczynała pani od innej dyscypliny?
Wspinaczka to była miłość od pierwszego wejrzenia! W ferie i wakacje miasto organizowało dla dzieci akcję „Lato w mieście”, która pozwalała wziąć udział w różnych zajęciach sportowych, w tym między innymi wypróbować wspinaczki. Wielu moich znajomych swój pierwszy kontakt ze wspinaczką zawdzięcza właśnie akcji „Lato w mieście”. Pierwsze kroki na ściance stawiałam więc w Miejskim Klubie Sportowym w Tarnowie, niestety dziś ta hala już nie istnieje.
Ile miała pani wtedy lat?
Szłam do drugiej klasy szkoły podstawowej, miałam osiem lat. Gdy zaczęłam trenować, poznałam chyba naszych wszystkich tarnowskich zawodników – bo środowisko wspinaczkowe jest bardzo przyjazne i otwarte, łatwo nawiązać kontakt z innymi. Zresztą u nas, w Tarnowie, wspinaczka od zawsze cieszyła się popularnością, było wielu uzdolnionych i utytułowanych zawodników. Wspinaczka jest swojego rodzaju tarnowską tradycją, czuć u nas ducha sportu i można powiedzieć, że miasto żyje tą dyscypliną. To w ogóle świetny sport dla młodych osób, moim zdaniem nawet pięcioletnie dziecko można już zapisać do klubu.
Którzy zawodnicy stanowili dla pani największą inspirację?
Pamiętam, że jak byłam małym dzieckiem, trenowały ze mną siostry Buczek – Klaudia i Sylwia. Klaudia była wtedy wicemistrzynią świata! To był mój pierwszy kontakt z zawodniczkami wyższej rangi. Potem zaczęłam podążać swoimi ścieżkami, nie miałam raczej idoli, chciałam stworzyć własną historię.
A czy obserwuje pani zmagania sportowe zawodniczek z innych dyscyplin?
Miałam okazję poznać Justynę Kowalczyk. W 2018 roku pojechałam na igrzyska młodzieżowe w Buenos Aires. Spotkałam tam wielu zawodników, którzy dzisiaj odnoszą światowe sukcesy, między innymi Igę Świątek. Poznałam też lekkoatletki z mojego rocznika. Jest wielu sportowców, których oglądam, śledzę w serwisach społecznościowych i którym kibicuję. Z częścią z nich utrzymuję stały kontakt.
Czy dla młodego sportowca możliwość poznania znanych sportowców, takich jak Justyna Kowalczyk, to ważne doświadczenie?
Justyna Kowalczyk jest dla mnie inspiracją do bardzo ciężkiej pracy, bo to klucz do sukcesu w sporcie. Widać, że Justyna jest pełna miłości do sportu – to bardzo inspirujące dla młodych zawodników. Uważam, że możliwość poznawania sportowców z innych dyscyplin i wymiana doświadczeń to ważne doświadczenie dla wspinaczy. Losy innych zawodników w ogóle mnie interesują, lubię czytać książki o dokonaniach sportowych innych osób. A kiedy rozmawiam z kimś o sporcie i widzę, że ta osoba czuje to samo co ja, jest to bardzo przyjemne uczucie.
Ma pani ulubioną dyscyplinę, w której kibicuje pani innym zawodnikom?
Obserwuję wiele zawodniczek z lekkoatletyki, głównie sprinterki. Myślę, że nasze dyscypliny są nieco podobne do siebie. Mam też kontakt z zawodniczką taekwondo, śledzę na bieżąco jej występy.
Jakie były najciekawsze zawody, które miała pani okazję oglądać na żywo jako kibic?
Na igrzyskach młodzieżowych w 2018 roku po raz pierwszy widziałam właśnie taekwondo. Trener obiecał mi, że kiedyś zawalczę ze swoją siostrą na sportowych zasadach (śmiech). Cieszę się, że poznałam tę dyscyplinę, bo szczerze mówiąc, wcześniej chyba nawet nie zdawałam sobie sprawy, że taekwondo istnieje. A to bardzo widowiskowy sport!
W pani dyscyplinie duch walki i rywalizacji jest również istotny, prawda?
Tak, chociaż uważam, że najważniejsza jest radość i sportowa „zajawka”, wtedy najlepiej się rywalizuje z innymi zawodniczkami. Bez radości i frajdy sport nie ma sensu. To jest dla mnie główna przyczyna, dla której uprawiam wspinaczkę. Oczywiście jest to również sposób na życie – można powiedzieć, że to moja praca, przecież w ten sposób zarabiam. Radość i frajda są najważniejsze, ale nie mniej istotne jest to, by nie martwić się, czy będzie z czego zapłacić rachunki.
Czy podczas startów ważniejsza jest forma i koordynacja wypracowywana na treningach, czy raczej psychika?
Zeszły sezon nauczył mnie, że liczy się głównie psychika. W tamtym roku z moją formą bywało różnie, miałam wzloty i upadki. Dzięki temu, że byłam powtarzalna i umiałam powstrzymać emocje, uzyskiwałam dobre wyniki. Jestem zadowolona, że chociaż fizycznie nie było tak, jak bym chciała, to udało się wypełnić te braki właśnie powtarzalnością i panowaniem nad nerwami. To dlatego sądzę, że właśnie psychika jest najważniejsza.
Które zawody najbardziej zapadły pani w pamięć?
Z pewnością to były zawody w 2015 roku w Tarnowie, moim rodzinnym mieście. Zdobyłam wtedy swój pierwszy medal w pucharze Europy juniorów. Miałam bodajże 15 lat, na arenie międzynarodowej szło mi dosyć średnio, zajmowałam raczej dalsze pozycje. Mimo to zdobyłam swój pierwszy medal – nikt się tego nie spodziewał! To był przełom w mojej karierze. Uświadomiłam sobie, że chcę się dalej rozwijać w tej dyscyplinie.
Pamiętam też swoje pierwsze zawody za granicą. To był puchar Europy w boulderingu, czyli w dyscyplinie, w której obecnie już się nie specjalizuję. Wybrałam się na zawody z moim tatą i trenerem. Bardzo miło wspominam ten wyjazd. Byłam młodziutka i dopiero zaczynałam zdobywać doświadczenia w sportowej rywalizacji.
Przełomowe były dla mnie również mistrzostwa Polski we wspinaczce sportowej w trójboju olimpijskim. Zawody odbywały się w Krakowie i Tarnowie, trwały łącznie cztery dni! Moje wyniki nie były rewelacyjne, poszło mi raczej średnio, ale to był dla mnie kolejny przełom. Powoli kończyła się moja kariera juniorska i razem z trenerem chcieliśmy się skupić już na rywalizacji seniorów. Odbywały się wtedy kwalifikacje do sezonu, zależało mi na tym, by dostać się do kadry narodowej, więc musiałam dać z siebie jak najwięcej. Po zawodach spakowaliśmy walizki i wyjechaliśmy na dwie imprezy w ramach pucharu świata.
Łatwiej rywalizuje się u siebie? Czy rzeczywiście, jak to na ogół się mówi, gospodarze mają łatwiej?
Uważam, że na gospodarzach spoczywa nieco większa presja, do tego dochodzą nerwy, więc nie do końca zgadzam się ze stwierdzeniem, że gospodarze mają łatwiej. Bardzo się wtedy stresowałam, byłam młodziutką zawodniczką. Nadal jestem dumna z tego, że podczas tamtych zawodów w Tarnowie wytrzymałam presję i mogłam się pochwalić swoją formą fizyczną.
Widzi pani dużą różnicę pomiędzy obiektami sportowymi w Polsce i na świecie?
Obecnie dużo podróżuję po najróżniejszych zakątkach świata i uważam, że nie ma dużej różnicy, choć oczywiście obiekty w poszczególnych krajach nieco się od siebie różnią. U siebie w Tarnowie trenuję na bardzo dobrej ścianie, która została niedawno wybudowana. Uważam, że nasze obiekty sportowe stoją na bardzo wysokim poziomie. Nie czuję szczególnej różnicy, kiedy trenuję lub rywalizuję za granicą.
Uważam jednak, że do ciężkich treningów wcale nie potrzeba świetnych warunków, ale raczej porządnej motywacji. W klubie sportowym Korona w Krakowie jest ścianka, która była jedną z pierwszych w Polsce. Ona jest dość stara i niewyremontowana, mimo to wychowało się na niej wielu zawodników, którzy z upływem czasu osiągnęli świetne wyniki na arenie międzynarodowej. Można powiedzieć, że tamta ścianka to swojego rodzaju świątynia ciężkiej pracy.
Czy jakiś inny obiekt w Polsce lub za granicą wywarł na pani szczególne wrażenie?
Ilekroć widzę jakąkolwiek ściankę, to mam już klapki na oczach i nie liczy się dla mnie nic więcej niż wspinaczka. Wszystko mi wtedy odpowiada, bez względu na warunki, i cieszę się, że będę się dobrze bawić. Niemniej na pewno ważnym dla mnie obiektem jest Centralny Ośrodek Sportu w Zakopanem. Często tam bywam i trenuję. Myślę, że nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem teraz, gdyby nie zgrupowania w Zakopanem. Te wyjazdy są coraz częstsze i razem z trenerem dostrzegamy tego wyraźne efekty. To jeden z nowszych ośrodków tego typu. Jest świetne zorganizowany, nowoczesny, zapewnia dobry dostęp do obiektów sportowych. Mogę tam pojechać na 2–3 tygodnie i w tym czasie żyję tylko sportem, a codzienne sprawy życiowe schodzą na dalszy plan. W Zakopanem mogę się skupić tylko na sporcie, a ciężka praca innych zawodników, którzy tam trenują, jest dla mnie motywująca.
Wszystkie treningi odbywają się na hali, czy trenuje pani również w plenerze?
Często w okresach roztrenowania, na przykład w trakcie wakacji, zdarza mi się wspinać po skałkach – Małopolska ma pod tym względem naprawdę dużo do zaoferowania. Ostatniego lata byłam w Jaskini Mamutowej pod Krakowem. Bardzo lubię aktywność poza halą. Byłam też w Hiszpanii, tam również się wspinałam.
Często jest pani w rozjazdach?
Bardzo często! Zimą byłam w Białce Tatrzańskiej na obozie studenckim. W Zakopanem bywam przynajmniej raz w miesiącu, do tego studiuję, wyjeżdżam na zawody. Rzadko jestem w domu w swoim rodzinnym mieście, ale pocieszam się tym, że przynajmniej nie jest nudno. Jestem jeszcze młodą zawodniczką i nie męczy mnie bycie w rozjazdach, bywa wręcz odwrotnie – gdy za długo siedzę w domu, doskwiera mi nuda. Najchętniej bym się spakowała i gdzieś wyjechała!
Według niektórych statystyk zawodnicy przebywają nawet 250 dni w roku poza domem…
Myślę, że w moim przypadku jest podobnie, ale prawie zawsze wyjeżdżam ze swoją siostrą, więc stale mam przy sobie bliską osobę. Nawzajem się wspieramy i dajemy sobie radę.
Jak to jest trenować z siostrą bliźniaczką i być niemal zawsze razem?
Często słyszymy, że nasza relacja jest specyficzna. Jesteśmy bliźniaczkami, trenujemy ten sam sport, przebywamy non stop razem. Musiałyśmy nauczyć się żyć razem, bo mamy kompletnie inne charaktery. Ale dziś chyba żadna z nas nie wyobraża sobie, że mogłoby być inaczej. Bez mojej siostry nie byłabym tu, gdzie jestem. Jej obecność to dodatkowa dawka motywacji, inspiracji i dobrej zabawy. Do tego mamy z siostrą duże poczucie humoru, więc na treningach nigdy nie jest nudno.
I obydwie panie nadal studiują.
Tak, choć ja studiuję w Tarnowie wychowanie fizyczne na drugim roku, a moja siostra – matematykę. Jej wybór był dla mnie bardzo dziwny! (śmiech)
Woli się pani wspinać na hali czy na ścianach rozstawianych na daną okoliczność?
Wolę wspinać się na hali, ale kiedy widzę, że zawody są na zewnątrz, na specjalnie rozstawianej ścianie, to powtarzam sobie, że wolę jednak startować na zewnątrz (śmiech).
Czy uprawia pani również inne dyscypliny?
Tej zimy byłam na obozie narciarskim w Białce Tatrzańskiej i uczyłam się jeździć na nartach. Wychodziło mi to już całkiem dobrze, chociaż do perfekcji jeszcze trochę mi brakowało (śmiech). Jak jestem w Zakopanem, zdarza mi się jeździć na nartach biegowych – mój trener uważa, że to przydatny ogólnorozwojowy trening. Dla przyjemności włączam też do swojego treningu elementy lekkoatletyki, na przykład bieg przez płotki.