Rozmowa z Maciejem Klimkiem, pięcioboistą, najmłodszym mistrzem Polski seniorów
Jak to się stało, że zaangażował się pan w sport? Czy w rodzinie były jakieś tradycje sportowe?
Nie, nie mieliśmy w rodzinie żadnych tradycji sportowych. Kiedyś tata i wujek trenowali kolarstwo, ale to był tylko krótki incydent, nic profesjonalnego. Moja mama pracuje w sekretariacie szkolnym i kiedy w jej szkole otworzyła się klasa o profilu pływackim, rodzice stwierdzili, że to dla mnie dobry wybór. Chcieli, żebym trenował, bo to zapewni mi wszechstronny rozwój fizyczny. Tak to się zaczęło.
Czyli trafił pan na nauczycieli, którzy umieli rozbudzić w młodych ludziach pasję do sportu?
Zdecydowanie tak. Nauczyciele wychowania fizycznego w mojej szkole podstawowej prowadzili lekcje w taki sposób, by przyciągać nas różnymi aktywnościami, nie zniechęcać, jak to często bywa w innych szkołach. Moja klasa była zgrana dzięki pływaniu i zawsze chętnie chodziliśmy na WF. Nie wyglądał on tak, że „macie piłkę i róbcie, co chcecie” – nauczyciele naprawdę dobrze przygotowywali zajęcia i angażowali się w nie. Pokazywali nam dyscypliny sportowe, mieliśmy zaliczenia z różnych umiejętności. Gdy było ciepło, chodziliśmy na boisko, nie tylko po to, by grać w piłkę.
Czy są tacy sportowcy, którzy już wtedy pana inspirowali?
W okresie szkolnym chyba nie miałem idoli. Pływałem, ale byłem jeszcze bardzo młody i nie myślałem o profesjonalnym sporcie. Jednak z każdym kolejnym rokiem okazywało się, że jestem coraz lepszy, i powoli zaczynałem snuć poważniejsze plany. Teraz już mam idoli: to sportowcy związani z lekkoatletyką. Zawsze lubiłem oglądać bieg na 1500 m. Wzorami dla mnie są Adam Kszczot i Marcin Lewandowski.
Dlaczego ostatecznie wybrał pan pięciobój?
Najpierw trenowałem pływanie z Marcinem Foktem z Radomia. Trener zachęcał, żebym spróbował swoich sił w dwuboju. W tej dyscyplinie do pływania dochodzi bieganie, a to poniekąd początek pięcioboju. Rodzice się zgodzili – ale z myślą o tym, że bieganie rozwija serce inaczej niż pływanie i to może się przełożyć na lepsze efekty pływackie. Tymczasem zacząłem osiągać niezłe wyniki w dwuboju. Później był trójbój ze strzelaniem. Trener dostał wtedy dofinansowanie ze Związku, dzięki czemu mieliśmy w Radomiu pistolety i mogliśmy często ćwiczyć. W ten sam sposób poszło to dalej, aż do pięcioboju.
Pięciobój nowoczesny to szermierka, pływanie, jeździectwo, bieg przełajowy i strzelanie. Która z tych dziedzin jest panu najbliższa?
Najlepiej czuję się w pływaniu, bo mam za sobą mnóstwo kilometrów. Jednak zrezygnowałem z basenu, bo pływanie w tę i z powrotem stało się dla mnie zbyt monotonne. A pięciobój daje różnorodność. Spośród sportów, które doszły, najbliższa mojemu sercu jest szermierka. To dyscyplina wymagająca różnych umiejętności, w tym radzenia sobie ze stresem, logicznego myślenia itd. To pojedynek do jednego punktu, nie można sobie zatem pozwolić na błędy, nawet te celowe, robione po to, by mieć czas na obserwację, jak walczy przeciwnik. Trzeba być cały czas skupionym, wiedzieć dokładnie, co się chce zrobić, i po prostu działać. To mi daje dużo satysfakcji.
Jest pan najmłodszym zawodnikiem w historii, który zdobył tytuł mistrza Polski w Mistrzostwach Polski Seniorów w Pięcioboju Nowoczesnym. To imponujący wynik. Jakie emocje panu wówczas towarzyszyły?
Było to po mistrzostwach świata młodzieżowców, czyli mojej kategorii. Miałem wtedy bardzo dobry sezon, przywoziłem medale z zawodów międzynarodowych w sztafetach, w drużynach, a indywidualnie zajmowałem miejsca w pierwszych dziesiątkach, m.in. siódme miejsce na mistrzostwach Europy. Ale na mistrzostwa Polski seniorów nie pojechałem z myślą o zwycięstwie, ani nawet o stanięciu na podium.
W tej kategorii mamy kilku dobrych zawodników, którzy byli na igrzyskach w Tokio, nie liczyłem więc na żaden wielki sukces, skoro miałem rywalizować z olimpijczykami. Startowałem na pełnym luzie: chciałem zobaczyć, na co mnie stać, i pokazać się z jak najlepszej strony.
Pierwsza była szermierka. Pojedynkowałem się z chłodną głową, po prostu robiłem to, co umiem, i wyszło świetnie: zająłem chyba drugie albo ex aequo pierwsze miejsce. Dobry początek! Potem było pływanie, w którym jestem naprawdę dobry, zatem na basenie to utrzymałem. Następnie jazda konna – wylosowałem świetnego konia, na którym już wcześniej jeździłem, dogadaliśmy się, więc przejechałem na czysto bez żadnych punktów karnych na parkurze. Tymczasem moi kompani z reprezentacji i jednocześnie rywale właśnie w jeździectwie zrobili dużo błędów, przez co zyskałem nad nimi sporą przewagę. Stres i presja związane z tym, że mogę wygrać, pojawiły się dopiero przed biegiem.
Wcześniej nie myślałem w ogóle o wyniku, a przed laser-runem (bieg ze strzelaniem) zapaliła mi się lampka: „Kurczę! Mogę zostać najmłodszym mistrzem Polski!”. No ale poradziłem sobie z tym, stres mnie nie pokonał, strzelanie wyszło i bieg poszedł dobrze. I udało się!
Sport to nie tylko sukcesy, lecz także porażki. Jak pan sobie radzi w gorszych chwilach?
Po 2021 r., w którym zostałem najmłodszym mistrzem Polski i przywoziłem dużo medali z międzynarodowych zawodów, doznałem złamania pięty i przez cały 2022 r. byłem wyłączony z treningów. Wróciłem do startów w połowie roku. Pojechałem na mistrzostwa Europy, ale nie dostałem się do finału. Później odbyły się mistrzostwa Polski seniorów; startowałem w nich, broniąc tytułu, i zająłem chyba przedostatnie miejsce, więc to był dość mocny cios.
Żeby wrócić do poziomu reprezentowanego wcześniej, trzeba po prostu zagryźć zęby. Rozmawiałem wówczas z psychologiem sportowym, panią Katarzyną Wójcik, która bardzo mi pomogła. Tłumaczyła mi, że powinienem dać sobie czas i pracować, a sukcesy przyjdą – bo z ciężką pracą i z czasem zawsze przychodzą sukcesy.n n