Rozmowa z kajakarką Anną Puławską, srebrną i brązową medalistką olimpijską, wicemistrzynią świata i trzykrotną mistrzynią Europy
Czy pamięta pani moment, w którym kajaki panią zafascynowały? Jak zaczęła się ta przygoda?
Wszystko zaczęło się w Mrągowie, moim rodzinnym mieście na Warmii i Mazurach. Razem z siostrą bliźniczką od zawsze widziałyśmy z okna jezioro, obserwowałyśmy trenujących na nim kajakarzy. Pierwsze kroki w kajaku postawiłyśmy jako dziewięciolatki. Wcześniej myślałyśmy, że naszym powołaniem jest muzyka, ponieważ uczęszczałyśmy do szkoły muzycznej. Pewnego dnia nauczycielka powiedziała naszej mamie, że bardzo dobrze radzimy sobie na skrzypcach, ale jesteśmy zbyt ruchliwe, i poleciła zapisanie nas na sport. Mama pomyślała, że bardziej się w nim odnajdziemy. Trenerzy rozpoczęli nabory w naszej szkole, gdy byłyśmy w trzeciej klasie szkoły podstawowej, a my zafascynowałyśmy się kajakami – sportem na wodzie, którą tak uwielbiałyśmy. Na pewno było nam raźniej dzięki temu, że trenowałyśmy razem z siostrą, nawzajem się motywowałyśmy.
W pani rodzinie chyba nikt nie uprawiał sportu wyczynowo? Kto zatem zaraził panią pasją do pływania i kajaków?
W rodzinie nikt nigdy nie pływał, byłyśmy z siostrą pierwsze. Na pewno pasją zarazili mnie moi trenerzy z Mrągowa. Dbali o to, by każdy trening był ciekawy, by obozy klubowe były czymś wyjątkowym, za każdym razem nowym, żeby chciało nam się w nich uczestniczyć i dalej trenować. To oni sprawili, że pokochałam ten sport.
Jest pani wszechstronna: pływa na jedynkach, ale ma też w swojej karierze wiele startów (i sukcesów!) w dwójkach i czwórkach. Czy rywalizacja drużynowa jest trudniejsza od startów w pojedynkę?
Jeżeli jestem przygotowana, to w każdej opcji mogę dać z siebie wszystko. Jednak to różne starty. Jedynka to start indywidualny, zostaje się samemu ze sobą, a w osadach są koleżanki i nie zawsze wszystko zależy od nas. Jeżeli płyniemy z kimś, to także dzięki temu komuś uzyskujemy wyniki.
Czy podczas startów w zespole czuje pani wsparcie koleżanek?
Oczywiście, atmosfera, jaką buduje się w relacji, jest równie istotna na lądzie, jak na wodzie. Jeśli potrafimy dobrze dogadać się na lądzie, to przekładamy dobrą energię na wodę. Pierwsze najważniejsze wyniki zdobyłam z Karoliną Nają, z nią stworzyłam największą więź sportową, ale również prywatnie bardzo się lubimy i dogadujemy bez słów. Śmiejemy się z moją prawdziwą siostrą, że to nasza trzecia siostra. Budowałyśmy mocną i twardą relację także w kajakowej czwórce. Ufamy sobie, wiemy, czego możemy się po sobie spodziewać, dlatego żadna sytuacja na wodzie nie będzie dla nas straszna i będziemy mogły sobie z nią poradzić. Dzięki temu wyniki, które osiągamy, są powtarzalne. Mam nadzieję, że tak zostanie.
Dla wielu sportowców start olimpijski to spełnienie marzeń i zwieńczenie długiej i ciężkiej pracy. Jak pani wspomina igrzyska w Tokio? Pamięta pani emocje, które towarzyszyły pani w rywalizacji, a potem w momencie, gdy wchodziła pani na podium?
Te emocje zostają do końca życia, zwłaszcza gdy zdobywa się medale. Zanim pojechałam na igrzyska, inaczej sobie to wyobrażałam. Na miejscu okazało się, że mam w sobie olimpijski spokój, nie stresowałam się. Ufam trenerowi w 100% i wiem, że zawsze świetnie nas przygotuje. To mi pomogło przejść przez cały okres przygotowawczy. Płynęłam z Karoliną Nają, dla której to były już trzecie igrzyska, więc doskonale wiedziała, co jest potrzebne, a czego unikać. Podążałam jej śladami. Dla nas największe znaczenie miało to, by ze spokojem i wiarą w swoje możliwości oraz w cykle przygotowane przez trenera walczyć o najwyższe cele.
Pamiętam, że gdy stanęłyśmy z Karoliną na podium w dwójce, zapytałam: „To już są te igrzyska olimpijskie?”. Po zdobyciu srebra były płacz, szczęście, wielkie emocje. Dopiero później do mnie dotarło, że właśnie spełniłam jedno z moich marzeń – bo mam ich jeszcze bardzo dużo. Nie dowierzałam, że to jednak nie jest obarczone stresem – a spodziewałam się go po opowieściach koleżanek, które były wcześniej na igrzyskach. Emocje, wsparcie kibiców na miejscu i po przylocie do Polski zostaną ze mną do końca życia. Marzenie o pojechaniu na igrzyska i zdobyciu medalu – a nawet dwóch! – ziściło się i często wracam do tego wspomnieniami.
A które sukcesy poza olimpijskimi zapamiętała pani najlepiej i dlaczego?
Na drugim miejscu, tuż po igrzyskach, stawiam zdobycie trzech złotych medali na mistrzostwach Europy w Monachium w 2022 r. Zrealizowałam wtedy 100% swoich założeń – na każdym dystansie, na którym startowałam, wywalczyłam złoto.
Jest pani żołnierzem zawodowym Wojska Polskiego. Skąd wzięła się decyzja o służbie zawodowej?
Kiedy pojawiła się informacja o możliwości podjęcia szkolenia wojskowego obejmującego jedynie sportowców, postanowiłyśmy z Karoliną się sprawdzić, spróbować czegoś nowego, czegoś, co będzie odskocznią od codziennego życia, sportowej rutyny, w której od wielu lat jesteśmy. Oczywiście znaczenie miała też możliwość reprezentowania kraju z orzełkiem na piersi, w armii.
To nas zmotywowało do podjęcia decyzji o spróbowaniu swoich sił. Wiedziałyśmy, że nasza sprawność fizyczna jest na wysokim poziomie i że sobie poradzimy. Tak było. Po miesięcznym szkoleniu wstąpiłyśmy do Armii Mistrzów. Niedługo miną dwa lata.
Sport to nie tylko sukcesy, lecz także ciężka praca, nie zawsze zakończona sukcesem.
Oczywiście, że tak. Każdy sportowiec miewa wzloty i upadki, nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. Na naszej drodze pojawiają się problemy, których nie chcemy, odpychamy je od siebie, ale nie zawsze mamy na nie wpływ. Porażki sprawiają, że stajemy się silniejsi, uczą nas pokory, poszanowania tego, co robimy. Często przez rutynę zapominamy, jaka to ciężka praca i ile nas kosztuje. A porażka przypomina nam, że warto się zatrzymać, zrobić dwa kroki do tyłu, by potem wykonać jeden potężny skok do góry i nie poddawać się, a także szanować swoje zdrowie i docenić to, że sport to prawie całe nasze życie.
Co doradziłaby pani młodym ludziom, którzy chcieliby spróbować swoich sił w pływaniu na kajakach?
Droga na szczyt nie jest łatwa, ale warta swojej ceny. Sport kształtuje człowieka. Pomaga w byciu lepszą osobą również po zakończeniu kariery sportowej, uczy stawiać czoła wyzwaniom, które znajdą się na naszej drodze, nie tylko tej sportowej, lecz także życiowej. Nie wolno się łatwo poddawać, na początku zawsze jest ciężko, ale później, gdy przychodzą wyniki, pojawiają się wielka satysfakcja i zadowolenie z wykonanej wcześniej pracy. By móc stanąć na najwyższym stopniu podium, z dumą zaśpiewać hymn narodowy i uronić łzę wzruszenia. Dla takich chwil warto trenować.