Aleksandra Mirosław uprawia wspinaczkę sportową (specjalizuje się w konkurencji na czas) i jest w tej dyscyplinie jedną z czołowych zawodniczek w Polsce i na świecie. Ma na swoim koncie liczne sukcesy: dwukrotne mistrzostwo świata (2018, 2019) i trzykrotne mistrzostwo świata juniorów (2009, 2011 i 2013). To także aktualna rekordzistka świata we wspinaczce na szybkość: podczas zawodów Pucharu Świata w Seulu w 2022 r. poprawiła własny wynik, osiągając czas 6,64 sekundy. Co może doradzić młodym zawodnikom? Czy musi się motywować do systematycznych treningów? Czy w jej rodzinie aktywność fizyczna była ważna? Czy lubiła lekcje WF-u w szkole? Jakie jest jej największe sportowe marzenie? Odpowiedzi na te i inne pytania można znaleźć w naszej rozmowie.
Jakie jest pani pierwsze wspomnienie związane ze sportem? Czy w pani rodzinie były tradycje sportowe?
Tak, w moim rodzinnym domu sport był obecny. Zwłaszcza ja i jedna z moich sióstr byłyśmy bardzo aktywnymi dziećmi. Zawsze mogłyśmy liczyć na wsparcie taty, który motywował nas do regularnego ruchu, pokazywał różne możliwości spędzania wolnego czasu. Wtedy jeszcze nie szukało się rozrywki przed monitorem komputera czy w telefonie, dlatego dużo czasu spędzałyśmy na podwórku, świetnie się bawiąc. W pierwszej klasie szkoły podstawowej spodobało mi się pływanie na basenie i ten sport towarzyszył mi aż do szóstej klasy. Dopiero później zaczęłam się wspinać.
Zaczęło się więc od pływania. Czy w tej dziedzinie również odnosiła pani sukcesy?
Można powiedzieć, że rozpoczęłam swoją przygodę ze sportem od pływania. Zaczynałam od rywalizacji na poziomie wojewódzkim, później brałam udział w mistrzostwach Polski. Dziś już nie pamiętam, w jakiej kategorii startowałam, chyba młodzików, lecz forma wydarzenia była ciekawa: każde województwo rozgrywało w ramach mistrzostw swoje zawody i na podstawie przysłanych elektronicznie wyników stworzono zestawienie klasyfikacji końcowej. Nie stanęłam wówczas na podium, ale trudno było oczekiwać wysokiego wyniku – pamiętam, że w tamtym okresie chorowałam, więc wiele treningów niestety musiałam opuścić. To się zmieniło, kiedy zaczęłam się wspinać. W zasadzie opuszczone treningi od początku mojej kariery w tej dyscyplinie mogłabym policzyć na palcach jednej ręki.
Na pani profilu na Facebooku można zobaczyć pani zdjęcie z siostrą. Uwagę zwracają tła: białe i czarne. To wyraźny kontrast. Rzeczywiście jesteście swoimi przeciwieństwami?
To zależy, jak na to spojrzeć. Obie się wspinamy, jesteśmy najlepsze w kraju – i to są podobieństwa. Jednak są też różnice: moja siostra wybrała bouldering i wspina się głównie w skałach, ja wybrałam „czasówki” i wspinam się głównie na sztucznych ściankach. Dzielimy jedną pasję, która ma różne oblicza.
Lubiła pani zajęcia WF-u w szkole?
Bardzo lubiłam lekcje wychowania fizycznego, choć uczęszczałam na nie tylko w szkole podstawowej i w gimnazjum. W liceum byłam zwalniana z zajęć, ale nie dlatego, że nie mogłam ćwiczyć. Przeciwnie – jako zawodniczka miałam dużo pozalekcyjnej aktywności fizycznej. Kilka lat później sama prowadziłam zajęcia WF-u.
Była pani nauczycielem?
Ściślej rzecz ujmując, prowadziłam zajęcia na ściance wspinaczkowej w ramach lekcji wychowania fizycznego. Zobaczyłam wtedy, że zwolnienia z tych lekcji są częste, nawet niekoniecznie zalecają je lekarze, czasem wypisują je sami rodzice. Jeżeli się to powtarza, to rodzi się problem. Zresztą lekcje wychowania fizycznego są traktowane po macoszemu. A aktywność fizyczna jest przecież niezwykle ważna dla zdrowia i prawidłowego rozwoju dzieci i młodzieży. Musimy o tym pamiętać.
W takim razie od czego zależy atrakcyjność WF-u w szkole? Od dobrego nauczyciela? Świetnie wyposażonej sali sportowej? A może jeszcze inne czynniki mają znaczenie?
Uważam, że wszystko zależy od nauczyciela, od tego, czy potrafi zainteresować dzieci sportem, pokazać im, że aktywność fizyczna jest fajna, i zarazić je swoją pasją. To najlepszy sposób, żeby nie tylko ćwiczyły kilka godzin w szkole, ale też po lekcjach, w wolnym czasie, wsiadały na rower, biegały, wspinały się…
Czy widzi pani zainteresowanie wspinaczką wśród dzieci i młodzieży? Czy raczej nie jest to popularna dziedzina w Polsce?
Myślę, że z roku na rok robi się coraz lepiej. Na ściankach trenują dzieci i młodzież. Wspinaczka zyskuje coraz większą popularność. Zwłaszcza po ostatnich igrzyskach, po tym, jak ta dyscyplina dotarła do szerszej publiczności. I uważam, że to również jest dobre, bo wspinanie to sport, który rozwija człowieka na wielu poziomach – poprawia koordynację ruchową, zwinność, aktywizuje mięśnie całego ciała, ale też pozytywnie wpływa na mózg, bo wymaga skupienia. To ciekawy, mniej standardowy sposób spędzania wolnego czasu.
Czy z pani obserwacji i doświadczenia pracy w szkole wynika, że dobre i złe nawyki mają znaczenie w osiąganiu sukcesów sportowych?
Jestem zwolenniczką zachowania równowagi we wszystkim. Zjedzenie czekolady od czasu do czasu to nie przestępstwo, ale codzienne objadanie się słodyczami uważam za zły nawyk, który trzeba zmienić. Dobre wzorce zachowań powinny być kształtowane przede wszystkim w domu rodzinnym i w szkole. Uważam, że w szkole brakuje edukacji w tym zakresie. Gdy sama byłam uczennicą, za mało mówiło się o konsekwencjach spożywania zbyt dużej ilości kalorii, jedzenia niezdrowych posiłków, małej aktywności fizycznej lub jej braku. Mam nadzieję, że to się zmienia.
Co panią motywuje i mobilizuje do uprawiania sportu?
Myślę, że najważniejsze są dla mnie ciągły rozwój, postęp, to, że dzięki treningom jestem coraz lepsza. W przypadku wspinania na czas łatwo dostrzec różnice pomiędzy moim obecnym poziomem a okresem, gdy zaczynałam. Wydaje mi się, że jeśli ktoś jest sportowcem wyczynowym, to nie potrzebuje szczególnej motywacji. Wie, po co to robi, ma cel, który znajduje się gdzieś na końcu podróży, i po prostu do niego dąży za pomocą różnych środków. Sport uczy wytrwałości i ciężkiej pracy. Nic, co wartościowe, nie przychodzi od razu i bez wysiłku.
Czyli można powiedzieć, że sukcesy są raczej wynikiem ciężkiej pracy niż szczęścia?
Tak, są przede wszystkim wynikiem ciężkiej pracy.
Co może pani doradzić młodym sportowcom? Co jest najistotniejsze na początku ich drogi?
Słowo klucz to wytrwałość. Tylko tyle i aż tyle. Tak jak powiedziałam, nic nie przychodzi od razu. Trzeba być cierpliwym i pracować, a bardzo często wymaga to ogromnego wysiłku. W sporcie nie ma rozwiązań „instant”. To proces, to lata wymagających treningów. Pobicie rekordu świata na igrzyskach w Tokio nie przyszło mi tak po prostu. Było efektem 14-letniej drogi, pełnej porażek, sukcesów, wybojów, łez – zarówno tych z radości, jak i ze smutku – a także pięknych chwil. I wiem, że bez tego wszystkiego nie byłabym takim zawodnikiem, jakim jestem.
A jakie jest pani największe sportowe marzenie?
Myślę, że nie będę w tym względzie oryginalna. Jak każdy sportowiec, który trenuje dyscyplinę olimpijską, marzę o zdobyciu medalu. To dla sportowca największa nagroda.