Gdy ktoś czuje się […] źle, jest osamotniony, smutny i ma jakie zmartwienia, niech przyjedzie do nas – na szybowisko, do Rzadkowa, popatrzy na świat z wysokości, tam – z góry, siedząc na białej wronie, będzie mu z pewnością tak dobrze jak nam. Zobaczy, jak piękny jest świat, będzie śmiać się i cieszyć razem z nami. Pozna piękne, wzniosłe zadanie „lotnika” – tak w sierpniu 1938 r. Janina Dowbor-Muśnicka zachwalała na łamach „Dziennika Poznańskiego” zalety sportu szybowcowego. Ona, niespełniona śpiewaczka, cieszyła się jego urokami już od kilku lat. To dzięki pasji szybowcowej poznała przyszłego męża. Nowożeńcom nie było jednak dane się sobą nacieszyć. Dwa tygodnie po ślubie kościelnym wybuchła wojna, która rozdzieliła ich na zawsze. W 32. urodziny Janina została zamordowana strzałem w tył głowy.
Lotnisko zamiast sceny
Janina Dowbor-Muśnicka urodziła się 22 kwietnia 1908 r. w Charkowie. Jej ojcem był jeden z wysokich dowódców carskiej armii – Józef Dowbor-Muśnicki. Po obaleniu caratu przez rewolucjonistów zgłosił się do Naczelnego Polskiego Komitetu Wojskowego i stanął na czele I Korpusu Polskiego w Rosji. Był to czas, kiedy ważyły się losy polskiej niepodległości i przyszłych granic państwa. W styczniu 1919 r. Dowbor-Muśnicki objął stanowisko naczelnego dowódcy powstania wielkopolskiego. To właśnie z Wielkopolską związał życie swojej rodziny. Do zakupionego majątku w Lusowie sprowadził żonę i dzieci: Giedymina, Olgierda, Janinę oraz najmłodszą Agnieszkę.
Janka została uczennicą Państwowego Gimnazjum Żeńskiego im. Generałowej Zamoyskiej w Poznaniu i tutejszego Konserwatorium Muzycznego. Marzyła o karierze śpiewaczki. Janinę można zobaczyć na zdjęciu z konkursu „Młody śpiewak”, organizowanego przez Towarzystwo Przyjaciół Muzyki i Opery Narodowej w Warszawie. Generał Dowbor-Muśnicki był jednak przeciwnikiem artystycznych planów córki. Podobno wychowywał dzieci „po wojskowemu”. W domu obowiązywała dyscyplina, dziewczęta uczyły się jazdy konnej, narciarstwa, pływania. Po nieudanej przygodzie ze sceną Janina rozpoczęła pracę na poczcie, jako asystentka. Wstąpiła także do Pocztowego Przysposobienia Wojskowego.
Kiedy zetknęła się z lotnictwem? Historycy wskazują, że to brat – oficer 3 Pułku Lotniczego w Poznaniu – po raz pierwszy zabrał Jankę na lotnisko Ławica. Szybko połknęła bakcyla.
Jak wielu przyszłych lotników, zaczęła od kursu szybowcowego. Moment swojego pojawienia się na szybowisku opisywała z dużym humorem: Żyli wszyscy zgodnie i kochali się wzajemnie, aż pewnego wieczoru zjawiła się „Ta trzynasta”. Przybyła z bardzo daleka. W tym zakątku jednak, mało znanym, blisko granicy niemieckiej, nie robi to różnicy czy jest jedna więcej, czy jeden mniej. Tu jest zgodna rodzina, tu są wszyscy równi, wszyscy roześmiani i zadowoleni z życia.
Szybowce, samoloty i… wiatrak
Dzień uzyskania kategorii „A” okazał się bardzo deszczowy, co nie pozwalało młodym szybownikom skorzystać ze świeżo nabytych uprawnień. Szybowisko pokryte było błotem. Jak wynika z relacji Janiny, nie przeszkodziło to jednak pomysłowym kursantom w świętowaniu: Nie można latać na szybowcach, trzeba się przelecieć przynajmniej na skrzydłach wiatraka. Po kolei więc uczepiamy się do skrzydła, dla pewności przymocowują koledzy sznurem takiego niesamowitego lotnika – jazda. Przy takim locie emocja nieco odmienna, bo się leci raz poziomo, to znowu do góry nogami, ale dla lotnika to przecież nic nadzwyczajnego, nawet po locie w tak niezwykłych pozycjach musi on po wylądowaniu utrzymać równowagę. Przy tych lotach wiatrakowych było śmiechu co niemiara. Zadowoleni z tej atrakcji wróciliśmy już w lepszych humorach do domu.
Janina szybko uzyskała licencję pilota sportowego. W Wyższej Szkole Pilotażu na Ławicy otrzymała dyplom pilota motorowego. Pokochała także spadochroniarstwo. Prawdopodobnie jako pierwsza kobieta w Europie wykonała skok ze spadochronem z wysokości 5000 m. Podczas pokazów skoków spadochronowych występ Janki często był największą atrakcją – jedyna przedstawicielka płci żeńskiej wśród kilkudziesięciu skoczków wzbudzała sensację.
Wiosną i latem 1939 r. odbywało się wiele wydarzeń przybliżających społeczeństwu polskie lotnictwo. Janina chętnie brała udział w pokazach, np. w czerwcu na lotnisku Ławica. Była wśród ośmiu skoczków, którzy dali popis swoich umiejętności, wyskakując w kilkusekundowych odstępach z wielkiego (jak na ówczesne warunki) samolotu pasażerskiego Fokker. Popisy spadochroniarzy przyciągnęły, jak pisała prasa, „pół Poznania”.
O godz. 15 z hangaru wyprowadzono dwa samoloty, a to „Bellancę”, na której bracia Adamowicze przelecieli przez Atlantyk do Polski, oraz „Kolejarza warszawskiego”, oba należące do L.O.P.P., które po pewnym czasie zaczęły rolować na środek lotniska. Za samolotami ruszyli ubrani w kombinezony i kominiarki i zaopatrzeni w dwa spadochrony, plecowy i piersiowy, skoczkowie, wśród których zwracała uwagę jedyna kobieta, p. Janina Dowbór-Muśnicka. Właśnie rozpoczynało się ostatnie takie lato.
Miłość i wojna
Maj 1939 r. W „Kurjerze Poznańskim” ukazują się zapowiedzi: instruktor szybowcowy z Zakopanego – Mieczysław Lewandowski i asystent pocztowy z Poznania – Janina Dowbor-Muśnicka niebawem wezmą ślub.
Poznali się trzy lata wcześniej, podczas pokazów lotniczych organizowanych przez szkołę szybowcową w Tęgoborzu nieopodal Nowego Sącza. Mieczysław pomógł Jance przeżyć najtrudniejsze chwile: śmierć ojca (1937) i samobójstwo brata (1938). Najpierw wzięli ślub cywilny, a 17 sierpnia 1939 r. w Tęgoborzu odbył się ślub kościelny. Do pamiątkowego zdjęcia zapozowali oczywiście przed szybowcem – kościół stał niedaleko szkoły, w której się poznali. Po ślubie nie zdążyli nawet wspólnie zamieszkać. Wybuchła wojna.
Mieczysław, oficer rezerwy, stawił się w swoim pułku, jednak jego samolot został zestrzelony już 1 września. Lewandowski postanowił przedrzeć się do Poznania, do Janki. Spóźnił się zaledwie o kilka godzin (według innych relacji – minut). Młoda mężatka zdążyła wyruszyć na wojnę…
Janina należała do Przysposobienia Wojskowego Kobiet, zrobiła kurs radiotelegraficzny. W Centrum Wyszkolenia Łączności w Zegrzu szkoliła się z zakresu obsługi telegrafów Hughesa (szybko piszących aparatów telegraficznych). Jak podaje jej biografka – Henryka Wolna-Van Das, wraz z innymi członkami Aeroklubu Poznańskiego Janina dostała kartę mobilizacyjną i przydział do 3 Pułku Lotnictwa. Nie była żołnierzem, ale chciała się przydać w wojsku. 3 września na fali euforii po wypowiedzeniu wojny przez Francję i Anglię, wraz z kolegami klubowymi wyruszyła za swoją jednostką do Lublina. W lotniczym kombinezonie, z plecakiem i dwoma pistoletami zabranymi z gabinetu ojca poszła, jak kiedyś on, bić się o wolność Polski. Odtąd zły los decydował już za nią.
Niewola i śmierć
Janina wsiadła do pociągu, który dojechał jednak tylko do Nekli. Tory zostały zbombardowane. Po drodze Lewandowska i jej koledzy spotkali żołnierzy z Ławicy (rzut kołowy Bazy Lotniczej nr 3) i przyłączyli się do nich w drodze na wschód. 17 września Armia Czerwona najechała na Polskę. Dowódca – kpt. pilot Józef Sidor wydał rozkaz, zgodnie z którym grupa miała podzielić się na dwie części. Zadaniem pierwszej było przebicie się do Rumunii, drugiej – przekroczenie granicy z Węgrami. Żołnierze, którzy tak jak Janina poszli z kpt. Sidorem w kierunku Węgier, w rejonie Husiatynia zostali otoczeni przez Sowietów.
Lewandowska razem z dowódcą trafiła do obozu w Ostaszkowie, a następnie w Kozielsku. Zdawała sobie sprawę, że musi ukrywać swoją prawdziwą tożsamość. W końcu była córką dawnego oficera rosyjskiej armii, generała Wojska Polskiego, które w 1920 r. pokonało bolszewików. Janka podała więc fałszywe imię ojca i posługiwała się nazwiskiem męża. Oficerowie pomogli jej znaleźć mundur polskiego lotnika.
W dokumentach figurowała jako podporucznik pilot, ale do dziś nie wiadomo, czy stopień otrzymała jeszcze w czasie wojny obronnej we wrześniu 1939 r., czy już w okresie niewoli. W obozie jenieckim – podobnie jak przed laty, wśród szybowników i spadochroniarzy – Janina jako jedyna kobieta budziła zdziwienie i podziw. Zachowało się kilka relacji dokumentujących życie Lewandowskiej w Kozielsku. Dzięki nim wiemy, że nosiła mundur lotnika, a współtowarzysze niedoli wydzielili jej niewielkie „pomieszczenie” pod schodami, dzięki któremu mogła mieć choć trochę prywatności.
7 lutego 1940 r. jeden z jeńców – mjr Kazimierz Szczekowski zanotował w pamiętniku: Jest tu w obozie lotniczka. Dzielna kobieta. Już czwarty miesiąc znosi z nami wszelkie trudy i niewygody niewoli. Niespełna dwa miesiące później Sowieci zaczęli wywozić polskich oficerów z Kozielska. Grupa, w której była Janina, wyruszyła 20 kwietnia 1940 r. Dwa dni później wszyscy zostali zamordowani strzałem w tył głowy.
Tragicznie potoczyły się także losy młodszej siostry Janki – Agnieszki. Dwudziestoletnia w chwili wybuchu wojny dziewczyna przedostała się do Warszawy, gdzie zaangażowała się w działania podziemnej Organizacji Wojskowej „Wilki” – tej samej, do której należał Janusz Kusociński. Niestety Agnieszka została zdekonspirowana, przewieziona na Pawiak, a następnie rozstrzelana przez Niemców w Palmirach (20 lub 21 czerwca 1940 r.). Córki gen. Dowbor-Muśnickiego zamordowano w odstępie dwóch miesięcy.
Mąż Janiny przedostał się na Zachód. Walczył w bitwie o Anglię, służył w polskich dywizjonach. Po wojnie pozostał w Wielkiej Brytanii. Zmarł w 1997 r. Nigdy się nie dowiedział, że szczątki Janiny były wśród ciał polskich oficerów ekshumowanych z mogił katyńskich w 1943 r. Obecność kobiecych zwłok w katyńskim dole śmierci była dla Niemców niezrozumiała i nie wpisywała się w ich wojenną propagandę, dlatego postanowili to przemilczeć. Niemiecki antropolog – prof. Gerhard Buhtz zabrał jednak z miejsca ekshumacji kilka czaszek.
Po wojnie trafiły one do prof. Bolesława Popielskiego, kierownika Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu. Przez wiele lat profesor ukrywał szczątki w obawie przed komunistycznym aparatem bezpieczeństwa. Dopiero chwilę przed śmiercią, w 1997 r., opowiedział o wszystkim swoim współpracownikom. Katyńskie czaszki zostały poddane badaniom. Potwierdzono, że jedna z nich jest czaszką Janiny Lewandowskiej.
Szczątki bohaterki zostały pochowane w 2005 r. w rodzinnym grobowcu na cmentarzu w Lusowie. Dwa lata później minister obrony narodowej Aleksander Szczygło awansował Janinę Lewandowską pośmiertnie do stopnia porucznika. Minister zginął półtora roku później w katastrofie smoleńskiej, w drodze na obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej.