Home » Bohaterowie sprzed lat » Waldemar Baszanowski. Gigant polskiej sztangi

Waldemar Baszanowski. Gigant polskiej sztangi

Sztanga nie miała dla niego tajemnic. Bezbłędnie opanował technikę rwania, drugiej konkurencji trójboju. Jego występy filmowano i pokazywano wszystkim, aby naśladowali […]. Szybko dynamicznie zarzucał sztangę na głowę, na szeroko rozstawione ręce. Zawodnicy mówili, że sztanga się go słucha. W podrzucie atakował ciężary prawie trzykrotnie przekraczające wagę ciała. Jego siłę widać było tylko na pomoście, bowiem posturą wcale nie przypominał atlety. Swoją sylwetką zmylił nawet znawców – w 1961 roku trener ZSRR nie chciał uwierzyć, że ma przed sobą ciężarowca.

W sztuce podnoszenia ciężarów Waldemar Baszanowski (1935–2011) nie miał sobie równych w kraju i za granicą. To złoty medalista olimpijski z Tokio (1964) i Meksyku (1968), pięciokrotny zwycięzca mistrzostw świata, sześciokrotny mistrz Europy. W 1997 r. uznany za trzeciego sztangistę wszech czasów w rankingu pisma „World Weightlifting”, tuż za Turkiem Naimem Süleymanoğlu oraz Węgrem Imre Földim. Wywalczył dziewięć złotych medali mistrzostw Polski i 61 razy bił rekord kraju.

Sport pociągał Waldemara już od młodzieńczych lat. Dorastał w powojennym Grudziądzu, gdzie można było tylko pomarzyć o zorganizowanych formach sportowego współzawodnictwa. Młodzież miała jednak na to swoje sposoby – spotykała się nad Wisłą albo na miejskim basenie, gdzie stałym bywalcem był także młody Baszanowski, uwielbiający ruch, aktywność fizyczną i ducha rywalizacji. „Dość szczupły i niski, ale za to szybki i sprawny” uprawiał lekką atletykę, brał udział w Biegach Narodowych, ćwiczył gimnastykę. Swoje prawdziwe powołanie odkrył jednak dopiero w wojsku. Podczas odbywania służby pojechał na spartakiadę jako gimnastyk. Na miejscu okazało się, że kompanii brakuje sztangisty w wadze lekkiej. Porucznik Igor Wójtowicz wskazał na Waldemara. Padł rozkaz i szeregowiec z Grudziądza stanął na pomoście. To w wojsku odnosił pierwsze sportowe sukcesy, których ukoronowaniem było zwycięstwo w spartakiadzie Pomorskiego Okręgu Wojskowego.

Gdy opuszczał swoją jednostkę, usłyszał na odchodnym od por. Wójtowicza: „Jedź chłopcze do stolicy, do AWF, tam jest taki trener Augustyn Dziedzic, który zrobi z ciebie człowieka i ciężarowca”.

Idąc za radą porucznika, rozpoczął studia w warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Jego drugim domem stał się wówczas słynny Hades – siłownia w podziemiach AWF, legendarna kuźnia talentów polskich sztangistów. Trenerem był Augustyn Dziedzic – mistrz Polski w wadze lekkiej (1956), piórkowej (1957) i kulturystyce (1958). Hałas w Hadesie był rzeczywiście taki, jakby tę polską szkołę wykuwano w hucie. Studenci i wykładowcy skarżyli się, że nie mogą się uczyć, bo bez przerwy w tym Hadesie łomocą żelastwem – wtedy talerze były w całości stalowe. Baszanowski wpadł na pomysł, aby je okleić PCW. Ten patent przejęli od warszawiaków Francuzi, a dopiero potem Szwedzi wynaleźli ciche sztangi Eleiko. Waldemar miał talent nie tylko do rwania, podrzucania i wyciskania, lecz także posiadał niezwykły zmysł techniczny i zdolności wynalazcze. Konstruował sprzęt grający, przerabiał radia i magnetofony, potrafił zmodernizować karoserię swojego moskwicza. Wymyślił pomost z czujnikiem tensometrycznym, rejestrującym nacisk wywierany przez sztangistę. Na każdy trening i zgrupowanie zabierał ze sobą czterdziestokilogramową walizę z narzędziami. W akademiku trzymał pod łóżkiem cztery kolumny i wzmacniacz, rywalizując z kolegami w głośnym puszczaniu muzyki.

Przede wszystkim jednak trenował… i wygrywał. Bardzo szybko dostał się do kadry narodowej pod skrzydła Klemensa Roguskiego, twórcy polskiej szkoły podnoszenia ciężarów. Pierwszy międzynarodowy sukces Baszanowskiego to debiut olimpijski w Rzymie (1960) – zakończony zdobyciem piątego miejsca. W następnym roku zwyciężył na mistrzostwach świata i mistrzostwach Europy w Wiedniu. Był to początek spektakularnych sukcesów polskiego sztangisty, który w latach 60. wiódł prym na pomostach Polski, Europy i świata. Na igrzyskach olimpijskich w Tokio (1964) wywalczył złoto. Cztery lata później, podczas olimpijskich zmagań w Meksyku (1968) również nie miał sobie równych, tryumfując z przewagą aż 15 kilogramów nad Irańczykiem Parwizem Dżalajerem. Do Baszanowskiego, okrzykniętego „Herkulesem XX wieku”, należały też zwycięstwa na mistrzostwach świata w Tokio (1964), Teheranie (1965), Meksyku (1968) i Warszawie (1969) oraz na mistrzostwach Starego Kontynentu – w Wiedniu (1961), Sofii (1965), Leningradzie (1968), Warszawie (1969), Szombathely (1970) i ponownie w Sofii (1971).

W pasmo sukcesów sportowych wplótł się osobisty dramat sztangisty. Gdy 10 lipca 1969 roku wracał swym moskwiczem z rodziną do domu, samochód wpadł w poślizg i przewrócił się do rowu. Żona Anita poniosła śmierć na miejscu. Waldemar i jego sześcioletni syn Marek przeżyli. Pogrążony w żałobie Baszanowski znalazł jednak w sobie siłę, by kilka tygodni później wystartować w mistrzostwach świata i Europy w Warszawie, i… zwyciężyć w obu zawodach! Szalejący z radości kibice, znieśli go z pomostu na rękach. W plebiscycie „Przeglądu Sportowego” na najlepszego sportowca 1969 r. otrzymał najwięcej głosów.

Pytany o to, co decyduje o sukcesie w sporcie, mówił: silna wola, wytrwałość, pracowitość, systematyczność, ambicja, a nawet jej przerost, inteligencja, bezwzględność w dążeniu do celu, graniczące z fanatyzmem umiłowanie dyscypliny, pogoń za wynikiem, rekordem. Baszanowski był wcieleniem wszystkich tych przymiotów. Stawiał sobie wysokie cele. Jednym z nich była próba zdobycia po raz trzeci tytułu mistrza olimpijskiego, czego do jego czasów nie dokonał żaden ze sztangistów. Przed rozpoczęciem walki na IO w Monachium (1972), gdzie po raz trzeci był chorążym biało-czerwonych, znajdował się w znakomitej formie. Maksymalne ciężary podnosił na zawołanie. Wyciskał 150, wyrywał 140 i podrzucał 180 kilogramów, co dawało w trójboju fantastyczny wynik 470 kg; 20 kg lepiej od aktualnego rekordu świata. 30 sierpnia 1972, czwarty dzień olimpijskich zmagań. Rozgrzewka. I nagle przy wyciskaniu 130 kg jego plecy przeszywa potworny paraliżujący ból. Mięśnie grzbietu i kręgosłup odmawiają posłuszeństwa. Wszystkie taktyczne plany batalii biorą w łeb. Polak nadludzkim wysiłkiem podnosi ile jest w stanie i zajmuje 4. miejsce, które jest tym razem jego największą klęską. Tak to odbiera i czuje.

Po zakończeniu sportowej kariery, po igrzyskach w Monachium, Baszanowski spełniał się jako trener i wykładowca warszawskiej AWF, prowadził polską kadrę narodową i reprezentację Indonezji, pracował w Polskim Związku Podnoszenia Ciężarów i PKOl. W 1999 r. został wybrany na stanowisko prezydenta Europejskiej Federacji Podnoszenia Ciężarów i pełnił tę funkcję do 2008 r. Za życia wielokrotnie przyznawano mu państwowe odznaczenia za wybitne osiągnięcia sportowe, a pośmiertnie został odznaczony Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Uznany za jednego z dwudziestu najlepszych sportowców Polski XX w. mówił, że im więcej się osiągnie, tym więcej skromności należy zachować.

Kilka ostatnich lat życia „gigant współczesnego sportu”, jak go powszechnie nazywano, spędził przykuty do łóżka. Przyczyną był upadek z drabiny z wysokości trzech metrów podczas przycinana drzewa, w wyniku którego doszło do złamania kręgosłupa. Opiekowała się nim żona Teresa. Odwiedzali go przyjaciele, a wśród nich Zygmunt Wasiela, prezes PZPC, który wspominał, że Waldemar był zawsze ogolony, przystrzyżony na jeża, pachnący dobrą wodą kolońską. Baszanowski zmarł 29 kwietnia 2011 roku. Przy szpitalnym łóżku siłował się z nim jeszcze na ręce mistrz olimpijski Zygmunt Smalcerz, który o polskim królu sztangi wypowiedział następujące słowa: To on stanowił dla nas niedościgniony wzór na sali treningowej i podczas zawodów. Od niego uczyliśmy się pracowitości i systematyczności, pilności i solidarności, szlachetności i siły charakteru. To on przetarł nam drogę na wszystkie pomosty świata, a wszędzie gdzie startujemy, gdzie się pojawiamy, Baszanowski znaczy Polska.


Źródła:


 

 

Skip to content