Wystarczy na nich spojrzeć, by poczuć zastrzyk energii. Oboje mają jej mnóstwo, co widać i słychać. Może dlatego, że rodzeństwo Monika i Tadeusz Michalikowie praktycznie zawsze musiało działać szybko i energicznie: żeby w tak dużej rodzinie wszystko grało jak w zegarku i wystarczyło czasu na treningi w oddalonym o kilka kilometrów miasteczku. Od dziecka pracowaliśmy bardzo intensywnie na gospodarce. To wyrobiło w nas wszystkich, a jest nas dziewięcioro rodzeństwa, charakter wojownika – opowiadała Monika w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”.
Przypomnijmy, że na świecie jest niewiele rodzeństw, które sięgnęły po olimpijskie medale. W Polsce udało się to na przełomie lat 70. i 80. braciom Lipieniom – także zapaśnikom. W roku 1972 Kazimierz wywalczył brąz na igrzyskach w Monachium, a cztery lata później w Montrealu dodał do kolekcji złoto. Z kolei jego brat bliźniak Józef zdobył srebro podczas igrzysk w Moskwie w 1980 r. Po kilkudziesięciu latach ich sukces powtórzyli Michalikowie.
Monika, rocznik 1980
Zawsze ciągnęło ją do sportu, ale w okolicy trenowano tylko piłkę nożną i zapasy. Wybrała więc te drugie. Na szczęście! Monika Michalik to jedna z najbardziej utytułowanych polskich zapaśniczek: jest brązową medalistką olimpijską (Rio de Janeiro 2016), dwukrotną medalistką mistrzostw świata, czterokrotną mistrzynią Europy i czternastokrotną mistrzynią Polski. Wszystkie sukcesy poprzedzone były wytrwałą pracą, a często również rozczarowaniami.
Najpierw Trzciel, miasteczko oddalone o kilka kilometrów od rodzinnego Jasieńca w Lubuskiem – to tam Monika jeździła na treningi. Najczęściej na rowerze i zawsze po odrobionych lekcjach i pracy w gospodarstwie – inaczej tato by nie pozwolił. Nauczyła się więc szybko wykonywać obowiązki, bo zapasy pokochała i za nic nie chciała opuszczać spotkań w Orlętach Trzciel. Motywował ją trener Piotr Troczyński, który dostrzegał jej wielki atut: siłę, ale wymagał żelaznej dyscypliny. Razem szybko odnieśli sukces – już w drugim roku swojej przygody z zapasami (1999) Monika Michalik została mistrzynią Polski juniorów. Rok później drobna, niebieskooka blondynka obroniła tytuł mistrzowski kraju, potem wywalczyła pierwszy medal na międzynarodowej arenie – wicemistrzostwo Europy juniorów w Sofii. Wyznała wtedy, że jej marzeniem jest usłyszeć Mazurek Dąbrowskiego, stojąc na podium. Dość szybko je spełniła: w 2003 r. po raz pierwszy została mistrzynią Europy.
Mundurowa na macie
Do kariery sportowej i walecznego temperamentu zapaśniczka dopasowała życiową drogę: została zawodowym żołnierzem. Świetnie odnalazła się w armii. Do stopnia kaprala sił powietrznych awansowała w ramach służby w Wojskowym Zespole Sportowym w Poznaniu, a szlify oficerskie zdobywała w 17 Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej.
Połączenie munduru i maty okazało się szczęśliwe: w kolejnych latach Monika Michalik regularnie zdobywała następne medale. Ma ich imponującą kolekcję. Z mistrzostw Europy – cztery złote, trzy srebrne i cztery brązowe, z mistrzostw świata – dwa brązowe i aż czternaście złotych medali mistrzostw Polski. Także z wojskowych mistrzostw świata zapaśniczka przywiozła jeden złoty oraz dwa srebrne krążki.
Olimpijskie marzenie
Kariera Moniki Michalik rozwijała się niemal jak marzenie. Niemal, bo przyszło jej długo czekać na najważniejszy sukces: olimpijski. O kwalifikacje walczyła już przed igrzyskami w Atenach w 2004 r., lecz bezskutecznie. Po raz pierwszy pojechała na igrzyska do Pekinu cztery lata później. Doszła do ćwierćfinału i przegrała na punkty z Francuzką Lise Golliot-Legrand. W 2012 r. w Londynie rywalizowała już o medal – i przegrała brąz z Rosjanką Lubow Wołosową. Dziennikarzowi „Przeglądu Sportowego” opowiadała:
Mogłam przecież załamać się po tym olimpijskim niepowodzeniu i rzucić sport. […] Kiedy uzyskałam olimpijską kwalifikację [do Rio de Janeiro], to stwierdziłam, że do niczego się nie nadaję. Może byłam przetrenowana. Jeszcze na kilka tygodni przed igrzyskami strasznie przegrywałam. Brakowało mocy. Zastanawiałam się, po co jadę do Rio de Janeiro. Miałam duże wątpliwości. Rozpoczęłam jednak pracę z psychologiem Mikołajem Koterskim i dosłownie rosłam w oczach. Fizycznie i psychicznie.
Niemniej nie wszystko szło jej jak z płatka. Podczas igrzysk w Rio Monika Michalik przegrała pierwszą walkę w 1/8 finału z Japonką Risako Kawai. Kiedy ta dotarła do finału, otworzyło to Polce szansę na występ w repasażach, a ostatecznie dało upragniony olimpijski krążek. Brązowy, lecz zapaśniczka uważa rok 2016 za swój złoty czas i ukoronowanie kariery sportowej. Podkreśla, że kolor medalu nie ma dla niej znaczenia – liczy się olimpijska dekoracja i to, że przeszła do historii.
W 2020 r. Michalik zakończyła karierę zawodniczą, ale nie rozstała się z zapasami: została trenerką. Ze wzruszeniem przyjęła informację o nadaniu jej imienia nowej hali sportowej w Trzcielu, gdzie stawiała pierwsze kroki. Poza tym oczywiście kibicuje bratu.
Tadeusz, rocznik 1991
W jednym z telewizyjnych materiałów po kwalifikacjach na igrzyska olimpijskie w Tokio Tadeusz Michalik wjeżdża na plan traktorem. I to wcale nie nowoczesną zabaweczką, lecz brązowym „pyrkaczem”, jakich już coraz mniej na polskich wsiach. Traktor należy do pana Mariana, taty Michalików, a olimpijczyk właśnie skończył pomagać przy zwożeniu słomy. Pomaga, bo lubi. Kocha wieś, gdzie się urodził, pracę fizyczną, no i oczywiście tatę.
Rodzice Michalików mieli we wsi Jasieniec spore gospodarstwo: krowy, świnie, kury, pole uprawne. Dzieci pomagały w obejściu oraz na roli i, jak to w dużych rodzinach, opiekowały się sobą nawzajem. Tadeusza na treningi zabrał do pobliskiego Trzciela starszy brat Paweł. Tadzio miał wtedy 10 lat i zapasy bardzo mu się spodobały. Ćwiczyła je także Monika i… no cóż, kładła go na matę.
Trener Mieczysław Kuryś z klubu Orlęta Trzciel wspomina Tadeusza jako zawodnika wyjątkowo pilnego, takiego, który nie opuszcza i nie odpuszcza, zapamiętale pracuje, by osiągnąć wyznaczony cel. Tadeusz traktował zapasy jak coś więcej niż rozrywkę i szybko został zawodnikiem Argosu Żary, z którym w 2009 r. wziął udział w pucharze Polski. Rok później znów zmienił barwy klubowe – na KS Sobieski Poznań. Dzięki wielkopolskiemu klubowi ambitny zawodnik rozwinął skrzydła i w 2012 r. po raz pierwszy stanął na najwyższym stopniu podium mistrzostw Polski. Tytułu mistrza bronił w latach 2014, 2016, 2017 i 2020. W 2019 r. podczas mistrzostw świata w Astanie (wówczas Nur-Sułtanie) wywalczył kwalifikację na igrzyska olimpijskie w Tokio.
Trudna droga na igrzyska
Wydawałoby się, że sportowy świat stoi przed nim otworem. Tymczasem na początku 2020 r. Tadeusz usłyszał w Rzymie diagnozę: wrodzona wada serca i arytmia. Przygotowywał się już do igrzysk olimpijskich, gdy lekarze zalecili wykonanie zabiegu ablacji. Młody zawodnik potraktował przegotowania do operacji zadaniowo, podobnie jak wyzwania w sporcie. Zabieg przeprowadzono w maju 2020 r. Niestety nie przyniósł spodziewanego rezultatu i trzeba było go powtórzyć w przykrych, koronawirusowych okolicznościach.
Niespodziewanie to właśnie pandemia umożliwiła polskiemu zapaśnikowi start w wymarzonych igrzyskach w Tokio. Olimpijskie zmagania zostały bowiem przełożone na 2021 r., a Tadeusz z żelazną konsekwencją stosował się do zaleceń lekarzy i trenerów, byle tylko wrócić do formy i wziąć udział w imprezie. Przygotowywał go znakomity trener, mistrz olimpijski z Atlanty (1996), Włodzimierz Zawadzki.
Udało się! Tadeusz poleciał do stolicy Japonii, choć na koniec nie brakło stresu – startował w wyższej niż dotychczas kategorii wagowej: 97 kg, nie 87 kg. Oznaczało to, że będzie walczyć z zawodnikami cięższymi o blisko 10 kg. Zaufał jednak trenerowi.
Przed ekranami telewizorów i komputerów ściskała kciuki cała rodzina. Zapaśnik nie zawodził nadziei: w 1/8 finału pokonał Tunezyjczyka Hajkala al-Aszuriego, a w ćwierćfinale poradził sobie z Amerykaninem Tracym Hancockiem. Niestety w półfinale przegrał z potężnym reprezentantem Rosji Musą Jewłojewem, i to aż 1:7. Nic więc dziwnego, że walka o medal wzbudziła w rodzinie Michalików ogromne emocje. Monika oglądała ją w studiu TVP i przyznała potem:
Oglądając go w akcji, miałam większe emocje niż wówczas, gdy sama walczyłam. Było to zresztą po mnie widać: skakałam po studio, biegałam. Jestem wdzięczna bratu za to, że odjął mi nieco stresu i załatwił sprawę właściwie już w pierwszej minucie.
Pięknie skomentował swój medal sam Tadeusz:
Gdybym wiedział, że jadę na stracenie, to bym nie pojechał. Zawsze trzeba walczyć o zwycięstwo. Robię to od 20 lat. Przed walką o brązowy medal pomyślałem sobie, że to wisienka na torcie. Nagroda za te lata treningów.