Kochający gokarty sześciolatek nie mógł podejrzewać, że zostanie kierowcą Formuły 1. Droga na szczyt nie była łatwa, ale Robertowi Kubicy nie zabrakło uporu, hartu ducha i zaangażowania. Zanim pojawił się w F1, Polska zwyczajnie w niej nie istniała. Chłopak z Krakowa dokonał czegoś wielkiego – a przy tym pozostał sobą.
Pierwszy i jedyny
Niedziela, 8 czerwca 2008 r., Grand Prix Kanady. Komplet sprzedanych miejsc na trybunach. W powietrzu unosi się zapach spalin i rozgrzanego asfaltu. Wokoło słychać charakterystyczne pomrukiwanie silników. W garażach mechanicy biegają w gorączce ostatnich przygotowań, a kierowcy, już gotowi do startu, w kombinezonach, zakładają na głowy kaski. Za chwilę wsiądą do bolidów i wystartują.
Montreal to drugie co do wielkości miasto Kanady. Od 1978 r. widnieje w kalendarzu Formuły 1. Tor usytuowany jest na wyspie, niemal w centrum metropolii. Prosta startowa, z przylegającymi do niej boksami i garażami, znajduje się blisko malowniczego stawu. Podczas wyścigu zawodnicy muszą pokonać pętlę o długości 4361 m aż 70 razy.
– Ten tor bardzo mi odpowiada, bo jest tam sporo odcinków zmuszających do nagłego hamowania, a to otwiera drogę do wielu ataków – mówił wówczas w wywiadzie 24-letni Kubica, który po sześciu eliminacjach zajmował czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej mistrzostw świata.
Co ciekawe, rok wcześniej na tym samym torze Polak miał groźnie wyglądający wypadek. Jego bolid w wyniku zderzenia stracił sterowność i przy prędkości ponad 200 km/h wypadł z toru, po czym koziołkując, uderzył w betonową bandę. Wydawało się niemożliwe, by kierowca uszedł z takiej kraksy z życiem. Służby techniczne długo nie mogły wydobyć go ze zmiażdżonego kokpitu. Kiedy się to udało, Kubica trafił do szpitala na badania, a te wykazały, że poza zwichniętą kostką i lekkim wstrząśnieniem mózgu w zasadzie nic mu nie dolega.
– To jedna z tych rzeczy, których się nie da racjonalnie wytłumaczyć, bo przecież nawet nie złamałem wtedy palca – opowiadał Polak przed Grand Prix Kanady w 2008 r. – Myślę, że zawdzięczam to komuś z góry. U nas w kraju często się mówi: co cię nie zabije, to cię wzmocni. Nie mogę więc narzekać, bo gdybym chciał bezpiecznie żyć, to na pewno nie ścigałbym się w Formule 1.
Sobotnie kwalifikacje wygrał Lewis Hamilton, który wyprzedził Kubicę o pół sekundy. Niedzielny wyścig miał być potwierdzeniem dominacji Anglika. Tymczasem…
Bolidy ustawiają się na swoich pozycjach. Nerwy kierowców są napięte jak struna, zmysły wyostrzone do granic możliwości. Czerwone lampy gasną… Ruszyli! Pierwsze sekundy są kluczowe. Hamilton prowadzi przed Kubicą, Kimim Räikkönenem, Nico Rosbergiem i Fernando Alonso. Na 17. okrążeniu na tor wjeżdża samochód bezpieczeństwa. Wiekszość kierowców zjeżdża do boksów. Hamilton nie zauważa czerwonego światła i przy wyjeździe z alei serwisowej uderza w Räikkönena. Kubica nie ma już najgroźniejszych rywali, droga do podium stoi otworem.
Jeszcze przed pojawieniem się kierowców na podium dają się słyszeć pierwsze wystrzały korków szampana, gwizdy, okrzyki, brawa mechaników BMW Sauber i jedno skandowane przez nich słowo: „Ku-bi-ca, Ku-bi-ca”! Świat F1 lada moment po raz pierwszy usłyszy „Mazurka Dąbrowskiego”.
Cudowne dziecko kartingu
Robert Kubica urodził się 7 grudnia 1984 r. w Krakowie. Miłość do czterech kółek odkrył w sobie w wieku pięciu lat. Pewnego dnia zobaczył na wystawie sklepowej miniaturowego, czterokonnego nissana. Nie mógł przestać o nim marzyć. Zbliżały się jego urodziny, a także Gwiazdka i mikołajki. Rodzice zgodzili się kupić mu to autko w ramach łączonego prezentu. Pierwsze jazdy odbywały się na asfaltowym podwórku przy stadionie Wandy, slalomem, pomiędzy butelkami z wodą. Pojazd miał napęd tylko na jedno koło, ale sprytny maluch szybko wykombinował, co zrobić, aby zarzucić tyłem, skręcając w jedną bądź drugą stronę. Wtedy Artur Kubica, tata przyszłego rajdowca, zrozumiał, że to coś więcej niż dziecięca zabawa:
– To tak, jak dziecko z absolutnym słuchem siada przy pianinie i zaczyna grać melodię, którą właśnie usłyszało. Z taką łatwością Robert uczył się jeździć.
Robert od początku wykazywał niezwykły dryg i smykałkę do jazdy wyczynowej. Jako 10-latek bez problemu radził sobie z gokartem o mocy 15 koni mechanicznych i sześciobiegową skrzynią. Tata miał jedną zasadę: albo robimy coś dobrze, albo wcale. Dlatego od początku we wszystkim wspierał syna. Jeździł z nim na treningi – nawet w środku tygodnia po lekcjach pakowali gokarta na dach mercedesa kombi i jechali na tor w Częstochowie. Zapisywał również Roberta na zawody, by mógł ścigać się z innymi kierowcami. Połączenie talentu i pasji z ciężką pracą zaczęło przynosić rezultaty: w 1995 r. Kubica zdobył pierwszy z sześciu tytułów kartingowego mistrza Polski. Wygrywał ze starszymi i bardziej doświadczonymi rywalami. Było jasne, że ma potencjał wykraczający poza krajowe podwórko. Na początku 1997 r. rozpoczął regularne treningi we Włoszech. Już wkrótce miał rywalizować z takimi kierowcami jak Hamilton czy Rosberg.
Starty we Włoszech i rywalizacja ze światowej klasy zawodnikami dawały większe perspektywy rozwoju. Ale też generowały koszty, na które Kubiców nie było stać. Wówczas do Roberta uśmiechnął się los: dostał propozycję pracy jako fabryczny kierowca zespołu CRG, największej fabryki kartingowej. Nie musiał się więcej martwić o pieniądze na starty i kosztowny sprzęt. W wieku 15 lat zamieszkał bez rodziców we Włoszech.
Rok 2001 przyniósł przełom w jego karierze – właśnie wtedy wsiadł do bolidu Formuły Renault 2000. A to już była zupełnie inna sprawa niż gokarty: 180 koni mechanicznych, czyli wyższe prędkości, większe przeciążenia, zawieszenie – nowy, skomplikowany element do regulacji i skrzydła zwiększające docisk aerodynamiczny. W czerwcu 2003 r. Polak zadebiutował w Formule 3. Wziął udział w wyścigu, mimo że kilka tygodni wcześniej przeżył groźny wypadek samochodowy, po którym zostało mu w ramieniu 18 śrub.
Jedno małe kłamstwo
Świetne opinie z kartingu ugruntowały pozycję Kubicy w juniorach, a dalsze występy, m.in. mistrzostwo w World Series by Renault (2005) potwierdziły jego fenomenalną klasę. Menadżer Roberta Daniele Morelli wierzył w talent swojego podopiecznego i robił, co w jego mocy, by wprowadzić go do F1. Od lat opowiadał Peterowi Sauberowi o młodym, utalentowanym kierowcy z Polski:
– Dużo i dobrze mówiłem o Robercie, a najciekawsze jest to, że była to sama prawda… z wyjątkiem jednego kłamstwa.
Kłamstwo dotyczyło wzrostu. Gdyby szef zespołu Sauber wiedział, że Polak mierzy 184 cm, pewnie na wstępie odrzuciłby jego kandydaturę. Kokpity bolidów projektowane są pod zawodników. Wysoki kierowca musi mieć w środku więcej miejsca, a to zmniejsza aerodynamikę pojazdu. Gdy Sauber po raz pierwszy zobaczył Roberta na żywo, od razu spostrzegł, że Polak jest wyższy, niż mu mówiono. Na szczęście wtedy liczyły się już tylko umiejętności na torze i 20 grudnia 2005 r. Kubica podpisał kontarkt z zespołem BMW Sauber. Z dnia na dzień stał się najpopularniejszym polskim sportowcem.
Pierwszy występ Kubicy jako kierowcy F1 odbył się 6 sierpnia 2006 r., w Grand Prix Węgier, na torze Hungaroring. Debiutancki sezon rajdowiec zakończył napozycji w klasyfikacji generalnej. Później były zwycięski wyścig w Montrealu i kolejne sukcesy potwierdzające światową klasę polskiego kierowcy.
– W życiu nie ma nic lepszego niż uczynienie ze swojej pasji pracy – zdradzał Kubica. – Bo tak naprawdę nie idziemy do roboty, tylko realizujemy hobby. To jeden z największych bonusów, największych szczęść, które były mi dane w moim życiu – i bardzo to doceniam.
Musiałem zaczynać od zera
W sezonie 2010 Kubica jeździł w barwach teamu Renault. Równolegle realizował swoją drugą wielką pasję – startował w rajdach samochodowych. 6 lutego 2011 r. uczestniczył w rajdzie Ronde di Andora. Już na pierwszym odcinku specjalnym jego škoda fabia wypadła z trasy i uderzyła w metalową bandę. Złamana bariera przebiła auto na wylot i przygniotła kierowcę. Poważne złamania prawej ręki, uszkodzone kości prawej dłoni oraz złamana prawa noga na długo wyeliminowały go ze startów. Wydawało się, że kariera Kubicy w F1 dobiegła końca. On jednak się nie poddał: przeszedł kilka operacji, a potem przez siedem lat walczył o odzyskanie sprawności i powrót do wyścigowej elity.
– To była bolesna droga, musiałem zaczynać od zera. Nauczyć się wszystkiego na nowo, krok po kroku – opowiadał. – Nikt poza mną w pełni tego nie zrozumie. Powiedzmy sobie szczerze: byłem bliżej śmierci niż życia przez te lata. Wiem, co czułem i jak te trudne momenty uczyniły mnie silniejszym.
W sierpniu 2017 r. Polak ponownie zasiadł za sterami Formuły 1 podczas testów zespołu Renault w Walencji. Rok później podpisał kontrakt i został kierowcą testowym i treningowym. W marcu 2019 r. ponownie ścigał się na torach F1, tym razem w barwach Williamsa, a w 2020 r. został kierowcą zespołu Alfa Romeo. Startował też w wyścigach DTM, długodystansowych European Le Mans Series (ELMS) i World Endurance Champions (WEC). W 2021 r. wygrał ELMS, a w 2022 stanął na podium słynnego wyścigu 24h Le Mans. Jak mówi: Lepiej się żyje, wiedząc, że próbowało się wszystkiego.