Wywiad z Michałem Olejniczakiem, reprezentantem Polski w piłce ręcznej i zawodnikiem klubu Łomża Industria Kielce
Skąd wzięło się u pana zainteresowanie sportem? Czy w pańskiej rodzinie są jakieś sportowe tradycje?
Tak. Wszystko zaczęło się od tego, że moi rodzice byli mocno związani ze sportem. Tata grał w koszykówkę, mama biegała i trenowała lekką atletykę. Obydwoje ukończyli studia na Akademii Wychowania Fizycznego, więc sport zawsze był głęboko zakorzeniony w mojej rodzinie, rodzice zachęcali nas do niego.
W 2017 r. zdał pan do Szkoły Mistrzostwa Sportowego (SMS) w Gdańsku i zamieszkał daleko od rodziny. Jak wspomina pan tamten czas?
Myślę, że to były jedne z najlepszych lat podczas mojej przygody z piłką ręczną. Miałem wtedy niecałe 17 lat i musiałem się zdecydować na wyjazd z rodzinnego miasta, opuścić dom na 3 lata. Dziś wiem, że ta decyzja była trafna, ponieważ Szkoła Mistrzostwa Sportowego i radzenie sobie z różnymi przeciwnościami losu wiele mnie nauczyły. Przede wszystkim ukształtowały mój charakter i na pewno otworzyły drogę w piłce ręcznej.
Jako osiemnastolatek znalazł się pan w kadrze narodowej. Wielu znawców piłki ręcznej i kibiców było wówczas zszokowanych. Jak taki młody zawodnik został przyjęty przez starszych kolegów? Czy pana również zaskoczyła ta sytuacja?
Oczywiście! Byłem zszokowany tak samo, jak wszyscy eksperci i kibice. Pamiętam dzień, kiedy się o tym dowiedziałem: po jakiejś lekcji, na przerwie, podszedł do mnie kierownik naszej gdańskiej SMS i powiedział, że dostałem powołanie na zgrupowanie kadry narodowej seniorów. Ten dzień był jednym z najszczęśliwszych w moim życiu.
A jak mnie przyjęli chłopacy? Bardzo dobrze. Wiadomo, byłem tam najmłodszy i na początku nie byliśmy blisko, nie wiedziałem, jak się zachować, bo oni mieli żony i dzieci, a ja miałem niecałe 18 lat… Zdarzały się takie krępujące momenty, kiedy się zastanawiałem, czy powiedzieć „dzień dobry”, czy „cześć”, jak poprosić o piłkę. Natomiast później to się wszystko wyklarowało i wiedziałem już, że to koledzy z drużyny i nasze relacje są dobre.
Gra w kadrze to dla wielu młodych chłopców i dziewcząt marzenie życia. Jak takie marzenia się spełniają? To efekt ciężkiej pracy czy raczej szczęścia?
W moim przypadku to efekt ciężkiej pracy. Zawsze byłem na nią nastawiony i nie szukałem drogi na skróty. Na każdym treningu dawałem z siebie sto procent, czy to był trening siłowy, czy taktyczny na hali, czy bieganie. Zawsze musiałem być najlepszy, pierwszy w tym, co robię. I myślę, że mój charakter, który nie dawał mi spokoju przy tych wszystkich treningach, pomógł mi w otrzymywaniu kolejnych powołań do reprezentacji.
Co według pana może zachęcić młodzież do aktywności fizycznej? Czy na lekcjach WF-u można zarazić się pasją do sportu?
To zależy od nauczyciela i od tego, jak są prowadzone zajęcia. Lepiej zachęcać dzieci do tego, aby uprawiały sport, również w inny sposób. Sam najczęściej wychodziłem na podwórko do kolegów i graliśmy w piłkę, ale teraz żyjemy w dobie komputerów oraz smartfonów i często ciekawszą formą spędzania czasu jest dla dzieci po prostu spotykanie się w wirtualnym świecie i granie w gry komputerowe. W tych czasach sport powinien być zatem bardziej promowany. Jednak na pewno da się nim zarazić. To jedynie kwestia charakteru i odpowiedniego podejścia do każdych zajęć.
Czy miał pan dobrych nauczycieli WF-u?
Tak. Każdego nauczyciela wychowania fizycznego wspominam bardzo dobrze. Może nie powiem, że miałem z nimi świetne relacje, bo w podstawówce trudno mieć je z dużo starszymi osobami, ale zazwyczaj byłem dobrze oceniany. Wszystkie zadania, testy i ćwiczenia na lekcjach wykonywałem poprawnie. Te dwie godziny czy godzina zajęć pomagały mi w szkole. Czasami nie mogłem się już doczekać lekcji WF-u i siedziałem w ławce jak na szpilkach, żeby tylko usłyszeć dzwonek i pójść się przebrać. Dodawało mi to pozytywnej energii, przynosiło radość.
Co powiedziałby pan młodym ludziom, którzy zniechęcają się do aktywności sportowej? Jak pan sobie radzi, kiedy motywacja słabnie lub po prostu bywa trudniej?
Sport uczy cierpliwości i widzę, że jest ona bardzo ważna, bo sam jestem niecierpliwy i chciałbym robić wszystko od razu: najlepiej rzucać, najlepiej biegać, zdobywać najwięcej bramek, wykonywać najlepsze akcje. Wiem jednak, że nauka to proces długofalowy i nic nie dzieje się z dnia na dzień. Wszystkim, którzy dążą do jakiegoś celu, chciałbym życzyć przede wszystkim cierpliwości i wytrwałości. Na pewno przyjdzie taki dzień – nawet nie zorientują się kiedy – że będą swoje zadania wykonywać o wiele, wiele lepiej.
Teraz gra pan w klubie Łomża Industria Kielce, w którym są wielkie tradycje i wielkie wyniki, ale też niewątpliwie duża presja i spore oczekiwania. Jak pan sobie z tym radzi?
Na pewno nie możemy uciec od presji, ponieważ otacza nas ona zewsząd, czy to w internecie, czy ze strony kibiców. Natomiast musimy potrafić z nią walczyć. Najczęściej staram się znaleźć sobie jakieś zajęcie. Moją pasją jest układanie zestawów z klocków Lego. Daje mi to ukojenie, pozwala przed każdym meczem usiąść i skoncentrować się na jednej rzeczy. Staram się wtedy nie myśleć o presji, która na nas ciąży. Poza tym lubię poczytać książkę, wyjść na rower, spotkać się ze znajomymi. Myślę, że każdy musi znaleźć własny sposób na walkę z presją.
Czego nauczyła pana piłka ręczna? Czy sport może wpłynąć na to, jakim się jest człowiekiem?
Zdecydowanie tak! Na pewno piłka ręczna nauczyła mnie tego, aby się nie poddawać. Miałem w swojej przygodzie z nią kilka słabszych momentów, kiedy pojawiały się kontuzje, niektóre poważne, i musiałem stawić im czoła. Bardzo mi zależało, aby wrócić do pełnej sprawności, aby rehabilitacja się powiodła i abym po prostu wrócił na parkiet silniejszy. I tak się wtedy działo. Wiedziałem, że taki słabszy moment dodatkowo podbudowuje mnie i mój charakter, który dzięki tej dyscyplinie sportu cały czas się kształtuje.