Tomasz Wójtowicz (1953–2022) to jeden z najwybitniejszych przedstawicieli „złotej ery” polskiej siatkówki, mistrz świata z Meksyku (1974) i mistrz olimpijski z Montrealu (1976). Odznaczał się fenomenalnym wyczuciem piłki, siatki i przeciwnika. Występował w MKS i AZS Lublin, Avii Świdnik i Legii Warszawa. Arkana sztuki siatkarskiej zgłębiał najpierw pod czujnym okiem swego ojca – pierwszego trenera, niezwykle surowego i wymagającego. Jako osiemnastolatek grał już w kadrze narodowej juniorów, dostając się pod skrzydła Władysława Pałaszewskiego, który swych podopiecznych doprowadził do tytułu wicemistrzów Europy juniorów (1972) oraz do zdobycia brązowego medalu mistrzostw Europy (1973). Dla Tomasza była to dopiero rozgrzewka przed tym, co miało nastąpić na seniorskich mistrzostwach świata w Meksyku (1974). Miałem za sobą zaledwie rok gry w reprezentacji Polski – wspominał – i jechałem tam jako zdrowy, młody, nie wypalony człowiek, pełen wiary, że wszystko jest do wygrania. Miałem szczęście. Trafiłem na wyjątkową grupę sportowców. Wybitnych. Każdy był odrębną, mocną indywidualnością. Prędko wkleiłem się w tę grupę. Zostałem przyjęty. Radość była tym większa, że już wtedy grałem w pierwszej, podstawowej szóstce. W Meksyku polski zespół okazał się czarnym koniem zawodów. Tomasz Wójtowicz o tamtym sukcesie mówił: […] zaskoczyliśmy wszystkich naszą dobrą grą. Zanim przeciwnicy się otrząsnęli, było po krzyku i wygraliśmy.
Dwa lata później młody Wójtowicz wraz ze swą drużyną miał zmierzyć się z potęgami światowej siatkówki na igrzyskach w Montrealu (1976). Narodową reprezentację przygotowywał do olimpijskich zmagań Hubert Wagner, niedawny kolega z boiska, który stał się dla swych podopiecznych niepodważanym autorytetem. Tomasz zapamiętał głoszoną przezeń zasadę: „koleżeństwo koleżeństwem, ale poza treningami”, a te stanowiły iście spartańską szkołę charakteru i wytrzymałości zarówno na hali sportowej, jak i na górskich szlakach. Przed wylotem do Montrealu Wagner zapowiedział dziennikarzom, że siatkarze powrócą do Polski z olimpijskim złotem.
Tymczasem konkurenci nie próżnowali, nie chcieli dać się zaskoczyć jak w Meksyku. Rozpracowywali styl gry, mocne i słabsze strony każdego zawodnika. Na igrzyskach w Montrealu kolejne mecze polskiej drużyny obfitowały w dramatyczne starcia i zwroty akcji. Związek Sowiecki nie stracił seta do finałów, szedł jak burza, nikt nie stawiał im oporu – opowiada Wójtowicz. – My z kolei staliśmy się mistrzami piątego seta. Groziło nam wręcz odpadnięcie z turnieju. Kubańczyk miał piłkę na siatce bez bloku, ale nie trafił, uderzył w aut, pomylił się może z pięć centymetrów. Ta jedna piłka zdecydowała, żeśmy wygrali z Kubą, i przeszliśmy dalej.
Tomasz Wójtowicz był bohaterem wielu publikacji wydanych przez Instytut Łukasiewicza
Polacy za punkt honoru poczytywali sobie wygraną z drużyną ZSRS, z którą mieli się zmierzyć w finale. Jej pokonanie, oprócz wymiaru czysto sportowego, miałoby jeszcze głębszy, patriotyczny sens. W tamtych czasach, jak mówił Wójtowicz: każde zwycięstwo z Rosjanami wywoływało szał radości w Polsce.
Bitwa o złoto okazała się niezwykle zaciekła. Po trzech setach drużyna ZSRS prowadziła 2:1. W czwartym secie, chyba najbardziej emocjonującym, gra była niezwykle wyrównana. Rosjanie mieli nawet piłki meczowe – wspominał Wójtowicz. – Wystarczyło, by wygrali pojedynczą wymianę. Udało nam się jednak wytrwać, wytrzymaliśmy psychicznie i odwróciliśmy losy spotkania. Rosjanie w końcu pękli i piąty set to już były dożynki z naszej strony. W wielu meczach, w których przeciwnik walczył wytrwale, grał mocno, Rosjanie nie wytrzymywali. Oni nie lubią, gdy ktoś stawia im opór, nie dają rady psychicznie. W Montrealu już prawie mieli złoty medal na szyi, a nagle wszystko się odwróciło.
Niezwykle istotna dla wygranej była strategia Wagnera, który nakazał swoim zawodnikom, by „przez całe zawody uparcie grali na Czernyszowa”, aby go zmęczyć. Władimir Czernyszow, był asem radzieckiej drużyny, wybitnym atakującym. Podobno trener Wagner w swoim notesie miał opisane wszystkie sposoby jego ataku, nawet i ten numer 1038. Wdrożenie strategii trenera przyniosło efekty: W tie-breaku Polacy potwierdzili, że są „mistrzami piątego seta”. Przy zmianie stron prowadzili 8:7, a później nie pozwolili już rywalom na ugranie choćby punktu. Festiwal podopiecznych Wagnera trwał w najlepsze, a po drugiej stronie siatki błąkał się coraz bardziej zagubiony Czernyszow. Znów dwie ostatnie piłki seta należały do niego. Najpierw uderzył w siatkę, dając Polakom meczbola, a po chwili nastąpił pamiętny atak w aut…
Po dwóch godzinach i dwudziestu sześciu minutach zażartej walki Biało-Czerwoni tryumfowali (3:2). W ocenie ekspertów ze świata sportu było to spotkanie stulecia, a dla samego Tomasza – chwile największej radości w jego karierze.
W późniejszej karierze, niejednokrotnie potwierdzał swoją pozycję lidera, jako ten, który „atakuje w najtrudniejszych sytuacjach” i komu „ręka nigdy nie zadrży”. W latach 1973–1984 rozegrał 325 spotkań w barwach narodowych, zdobywając obok tytułów mistrza świata w Meksyku i mistrza olimpijskiego w Montrealu, m.in. cztery srebrne medale mistrzostw Europy i dwa mistrzostwa Polski z Legią Warszawa.
Na igrzyska olimpijskie do Moskwy (1980) Tomasz Wójtowicz jechał kontuzjowany, z pękniętą łąkotką, blokującą ruch w kolanie. W stolicy ZSRS siatkarze jako obrońcy złotego medalu, zgodnie z planem wyszli z grupy, triumfując nad Jugosławią, Rumunią, Libią oraz ponosząc porażkę z Brazylią. W półfinale Biało-Czerwoni przegrali jednak z Bułgarią, a w meczu o trzecie miejsce nieoczekiwanie ulegli Rumunii. Kolejne igrzyskach w Los Angeles (1984) zostały zbojkotowane przez państwa bloku socjalistycznego, a tym samym szansa na kolejny olimpijski sukces drużyny Wagnera zaprzepaszczona. W 1983 r. siatkarz wyjechał do Włoch. Rozpoczął tam nowy etap kariery siatkarskiej, w zespołach z Modeny, Parmy, Ferrary i Città di Castello. Wraz z drużyną Santal Parma zdobył Puchar Europy Mistrzów Krajowych (1985).
Tomasz Wójtowicz został dwukrotnie uhonorowany Złotym Medalem za Wybitne Osiągnięcia Sportowe. Był również wybrany siatkarzem sezonu w plebiscycie „Przeglądu Sportowego” w 1975 i 1983. W 2005 r. otrzymał Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.
Po ośmiu latach włoskiej przygody z siatkówką wrócił do Polski i próbował swoich sił w roli trenera. Jak sam ocenił, był jednak zbyt wymagający i niecierpliwy. W nowej rzeczywistości odnalazł się za to jako przedsiębiorca. Ze sportu jednak nie zrezygnował. Znakomicie sprawdził się w roli komentatora meczów siatkarskich. W jednym z wywiadów tak mówił o roli sportu w swoim życiu:
Trzeba dążyć do doskonałości […]. Praca stanowi podstawę sukcesów, nie sposób się obijać i mieć dobre wyniki. Talent pomaga natomiast w takich momentach jak w pamiętnym meczu z Rosjanami. Mieli już prawie złoto, a jednak to my ich ograliśmy. […] Bez wątpienia sport pomaga w znoszeniu trudności. Sportowcy to z reguły ludzie silni, walczący. Nie odpuszczamy, mamy mocne organizmy i charaktery. W tym sensie sport daje siłę także do walki z chorobą.
Sam zmagał się z nowotworem trzustki. Zmarł 24 października 2022 r.
Źródła:
- R. Murawski, Bohater najsłynniejszej akcji w historii polskiej siatkówki, 2 sierpnia 2016.
- Po mistrzostwach świata skromnie wracaliśmy pociągiem z Paryża. Rozmowa z Tomaszem Wójtowiczem, siatkarzem, złotym medalistą olimpijskim z Montrealu (1976), mistrzem świata z Meksyku (1974), czterokrotnym wicemistrzem Europy (1975, 1977, 1979, 1983), Gdy milkną oklaski, Fundacja Instytut Łukasiewicza, 4 listopada 2020.
- M. Wojs, Retro TVP Sport: Polska – ZSRR (siatkówka, finał IO 1976 w Montrealu), 23 lipca 2019.
- Tomasz Wójtowicz (1953–2022), Polski Komitet Olimpijski.