Wywiad z Natalią Kaczmarek, mistrzynią olimpijską w sztafecie mieszanej 4 × 400 m i wicemistrzynią w sztafecie kobiecej
Sport był obecny w pani rodzinie praktycznie od zawsze – uprawiali go pani rodzice, siostra. Czy było oczywiste, że pani też pójdzie tą drogą?
Tak, chociaż nie od razu wiedziałam, że będę uprawiać sport profesjonalnie. Na początku był tylko rozrywką, rodzajem hobby, ale nie wyobrażałam sobie bez niego życia. Jako dziecko próbowałam wielu dyscyplin, jeździłam na basen, chodziłam na lekcje tenisa. Naturalne dla mnie było, że w podstawówce i gimnazjum poszłam do klasy sportowej, bo tam mieliśmy więcej lekcji WF-u. Nawet się nad tym nie zastanawiałam. Już wtedy moja starsza siostra biegała profesjonalnie, a zawsze chciałam być taka jak ona i podobało mi się to, co robi. Sama nie mogłam zacząć wcześniej, bo nie bardzo miałam gdzie – pochodzę z małej miejscowości, a rodzice nie chcieli się zgodzić na dalekie dojazdy.
Czy w takim razie od początku wiedziała pani, że chce trenować biegi? A może myślała pani o jakiejś innej dyscyplinie?
Samo tak wyszło: jak wspomniałam, próbowałam kilku dyscyplin, ale od samego początku wolałam te, które uprawia się indywidualnie, zawsze lepiej się w nich czułam. Biegi wydawały mi się naturalnym wyborem, bo po prostu zawsze byłam w nich dobra, bez wcześniejszego przygotowania czy treningu jeździłam na przełaje lub inne zawody i wygrywałam z osobami, które trenowały profesjonalnie.
Talent pomógł?
Zdecydowanie tak. Chociaż zawsze oprócz talentu konieczna jest ciężka praca.
Ma pani na swoim koncie wiele sukcesów, medale olimpijskie, mistrzostw Europy, więc tej ciężkiej pracy podczas treningów było zapewne dużo. Jednak czasem na pewno przychodziły trudniejsze chwile. Czy jest coś, co panią w takich momentach szczególnie motywuje do uprawiania sportu?
Jest wiele takich rzeczy, ale przeważa to, że lubię uprawiać sport i sprawia mi on dużą przyjemność. Czuję, że to coś, co chcę robić i w czym jestem dobra, a to bardzo ułatwia sprawę. Wydaje mi się, że gdy brakuje tego poczucia, nie jest łatwo robić coś tak wymagającego, dla czego trzeba dużo poświęcać i tyle trenować. Trudno byłoby uprawiać sport na poziomie profesjonalnym, zmuszając się do treningów.
Na pewno dodatkowo motywuje mnie chęć wygranej. Myślę, że każdy sportowiec ma taką mentalność, chce wygrywać. To niezwykłe uczucie, kiedy stojąc na podium, słyszy się hymn. Poza tym mam w sobie nieustanną chęć poprawiania się. Bicie rekordów i przekraczanie własnych granic sprawia mi wielką satysfakcję. To motywuje mnie najbardziej.
À propos podium: pamięta pani, o czym myślała, odbierając medale olimpijskie? Czy emocje były zbyt duże?
Szczerze mówiąc, pierwszej dekoracji nie pamiętam, bo to rzeczywiście były zbyt duże emocje – ale i szok, bo nie spodziewaliśmy się aż takiego sukcesu. Myśleliśmy o medalu, jednak na pewno nie o złotym, i traktowaliśmy to raczej jako marzenia niż pewnik. To był moment wielkiego szczęścia, cała masa emocji i myśli przepływała mi wtedy przez głowę, ale to nie było nic konkretnego.
Jakie są dalsze cele, kiedy ma się już dwa medale olimpijskie? Czy jest coś jeszcze, o czym się marzy?
Jak wspominałam, chcę się ciągle poprawiać, muszę bić rekordy życiowe – przynajmniej raz do roku. To mój główny cel, o którym najczęściej myślę. Wydaje mi się, że mam jeszcze sporo do udowodnienia.
Ostatnio dużo się mówi i pisze – szczególnie w pani przypadku – o biciu rekordu Ireny Szewińskiej. Czy to też uważa pani za swój cel?
Na pewno jest to trochę kreowane przez media, jestem pierwszą Polką, która zbliżyła się do jej rekordu, więc nic dziwnego, że takie porównania pojawiają. I dobrze, bo Irena Szewińska była wielką ikoną sportową biegu na 400 m. Poza tym wiadomo, że takie porównania napędzają klikalność czy oglądalność. Na razie uważam, że przede mną dosyć daleka droga, dlatego na co dzień o tym nie myślę. Tak jak mówiłam wcześniej, zawsze porównuję się sama do siebie, wolę bić własne rekordy niż cudze.
A tak duża presja raczej pomaga czy przeszkadza? Jak pani to odbiera?
Zdecydowanie przeszkadza i sądzę, że nie warto się na tym skupiać. Gdybym przed każdym startem myślała o pobiciu rekordu, to mogłoby nic z tego nie wyniknąć, dlatego wolę się od tego troszkę odsuwać. Ale kiedy rozmawiam z dziennikarzami, wielu z nich o tym wspomina i nie da się od tego uciec. Staram się jednak zupełnie na luzie mówić sobie: „zobaczymy, może kiedyś”, a teraz skupić się na swojej pracy.
Co powiedziałaby pani osobie, która znajduje się na początku swojej kariery sportowej?
Wydaje mi się, że należy robić swoje, to, co się czuje, i nie zawsze słuchać innych, bo posiadanie wielu doradców często nie wychodzi nam na dobre. Trzeba skupiać się na własnych uczuciach. Ważne, aby to, co robimy, sprawiało nam dużą przyjemność na co dzień. Nie twierdzę oczywiście, że nie należy słuchać nikogo, bo czasami rady są dobre, ale musimy przede wszystkim skupiać się na tym, co czujemy, ufać sobie i podążać za własnymi celami.