Rozmowa z Aleksandrą Kałucką, mistrzynią Polski, srebrną medalistką mistrzostw Europy, zwyciężczynią w klasyfikacji generalnej pucharu świata we wspinaczce sportowej
Sport wspinaczkowy fascynował panią od początku czy musiała się pani do niego przekonywać?
Trafiłam na ściankę wspinaczkową w wieku ośmiu lat dzięki akcji „Lato”, którą organizowano w moim rodzinnym mieście, Tarnowie. Zabrał mnie tam mój starszy brat. Zakochałam się w tym sporcie od pierwszego wejrzenia. Gdy byłam dzieckiem, razem z siostrą [Natalią, złotą medalistką igrzysk europejskich – przyp. red.] miałyśmy niemal obsesję na punkcie wspinaczki, żyłyśmy tylko nią – w zasadzie nadal żyjemy, ale rzecz w tym, że wyłącznie dla frajdy trenowałyśmy bardzo intensywnie od samego początku. Z czasem do tej zabawy i przyjemności zaczęły dochodzić sukcesy.
A więc wspinaczka stała się integralną częścią pani życia już w dzieciństwie. Jaką rolę odgrywali w tym inni zawodnicy? Tarnów ma duże tradycje sportowe, jeśli chodzi o tę dyscyplinę.
U nas w mieście śmiejemy się, że gdzie rzucisz kamieniem, tam trafisz w jakiegoś mistrza świata, bo mamy tutaj tak wielu świetnych zawodników. Dzięki temu od dziecka obracałam się w środowisku ludzi, którzy zdobywają medale. To mnie motywowało i pomagało mi osiągać sukcesy. Ta lokalna „sztafeta pokoleń” wspinaczy ma znaczenie – młodzi zawodnicy od początku obracają się wśród osób, które mają osiągnięcia i traktują ten sport poważnie, i kontynuują medalowe tradycje.
Ważne było też powstanie w Polsce tzw. standardu, czyli 15-metrowej ścianki. Około 2015 r. wybudowano taką w Tarnowie, w hali Akademii Nauk Stosowanych. Był to chyba jeden z pierwszych tego rodzaju obiektów. Obecnie w kraju jest ich może pięć, sześć.
Czy w początkach pani kariery był ktoś, kto panią inspirował?
Taką osobą była Klaudia Buczek, która jest ode mnie starsza i również ma siostrę bliźniaczkę. To wyglądało zabawnie, kiedy na treningach zjawiały się dwie pary bliźniaczek: ja i Natalia oraz siostry Buczek. Inspirowałyśmy się nimi. Obecnie staram się być na bieżąco w sporcie, nie tylko jeśli chodzi o wspinaczkę. Lubię obserwować, jak radzą sobie moi znajomi z innych dyscyplin. Na igrzyskach młodzieżowych w 2018 r. w Buenos Aires miałam okazję poznać wielu sportowców, z którymi utrzymuję teraz kontakt i którym kibicuję.
Jakie to doświadczenie – wyjechać na inny kontynent na tak dużą imprezę?
To było świetne przeżycie i jeden z moich najciekawszych wyjazdów. Zetknęłam się wtedy z olimpizmem i zobaczyłam, co to znaczy uprawiać sport na poziomie olimpijskim. Nie tylko poznałam wiele osób, ale też zobaczyłam na żywo inne dyscypliny – wyszłam ze wspinaczkowej „bańki” i mogłam spojrzeć na sport z innej perspektywy. Ten wyjazd trwał około trzech tygodni i dużo mi dał. Poczułam przynależność do polskiego środowiska sportowego, do reprezentacji Polski.
Jeżeli mówimy o możliwości spotkania ze sportowcami z innych dyscyplin, to jak wspomina pani Olimpijski Festiwal Młodzieży Europy?
Zawsze mnie cieszy, kiedy mam okazję obserwować zawodników różnych dyscyplin, patrzeć, co robią, jak się rozgrzewają, rozciągają… To fajne doświadczenie. Na Olimpijskim Festiwalu Młodzieży w sportach zimowych byłam w roli ambasadora. Wiele mnie to nauczyło, bo zobaczyłam wtedy sporty, o których nie miałam wcześniej pojęcia. Bardzo lubię takie sytuacje, bo to poszerza horyzonty.
Uprawia pani rekreacyjnie jakiś sport zimowy?
Próbuję swoich sił na nartach biegowych. „Próbuję” – bo różnie wychodzi. Jeżdżę też na nartach zjazdowych, ale raczej staram się unikać sytuacji, które mogą prowadzić do kontuzji. Sporty zimowe to niespecjalnie moja bajka – ja lubię ciepło, lato – jednak niektóre z nich są ciekawe. Podczas Olimpijskiego Festiwalu Młodzieży Europy po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć, jak wygląda short track, i jestem pod ogromnym wrażeniem. To coś fantastycznego!
Czy w takim razie uprawia pani rekreacyjnie jakieś sporty letnie?
Raczej ćwiczenia lekkoatletyczne na stadionie: truchty, krótkie biegi… Lubię też dłuższe spacery albo lekkie wędrówki górskie, ale po niskich szczytach. Skupiam się jednak na wspinaniu. Razem z siostrą bardzo lubimy między sezonami w ramach odpoczynku pojechać i powspinać się na jakieś skały na wolnym powietrzu.
Powszechna jest opinia, że Małopolska to wyjątkowy region pod względem możliwości uprawiania sportów na świeżym powietrzu – są rzeki, jeziora, góry. Czy korzysta pani z tej różnorodności? Pewnie pozwala to przełamać monotonię treningów?
Myślę, że tak, chociaż ja trenuję głównie na hali. Ale możliwość oderwania się od tego i wyjścia nawet na spacer do lasu naprawdę dużo daje, zwłaszcza dla psychiki. Treningi halowe rzeczywiście są monotonne, każdy dzień czasami wygląda tak samo. Zmiana otoczenia bywa wręcz konieczna.
Które z dotychczasowych zawodów wspomina pani jako szczególnie ważne? Nie ze względu na wynik, lecz emocje, to, co pani czuła i jak to na panią wpłynęło.
W moich początkach wspinania, gdy miałam jakieś 13, 14 lat, w Tarnowie odbywał się puchar Europy juniorów. Raczej nie byłam jeszcze zawodniczką, która mogłaby wystartować za granicą, nie miałoby to sensu, zresztą nie było warunków finansowych. Jednak zawody odbywały się u mnie w mieście, co umożliwiło mi start. Pamiętam to niesamowite uczucie – wziąć udział w międzynarodowych zawodach, uwierzyć w siebie i w to, że jest to możliwe. Ogromnie przeżywałam też fakt, że na tych właśnie zawodach moja siostra zdobyła swój pierwszy medal międzynarodowy – srebro!
Inne ważne zawody to zeszłoroczny puchar Polski, pierwsze moje zawody po złamaniu nogi. Od złamania minął rok i byłam przygotowana do startu. Pobiłam wtedy swój rekord życiowy! Rozpłakałam się ze wzruszenia, że udało mi się wrócić do sportu, bo nie do końca w to wierzyłam. Nie sądziłam, że będę mogła znowu rywalizować na takim poziomie.
Pewnie trudno było odbudować formę i wiarę w swoje możliwości po kontuzji.
Złamanie otwarte kości goleni sprawiło, że mój powrót do sportu stanął pod znakiem zapytania. W jednej chwili straciłam wszystko – przynajmniej tak mi się wydawało. Jednak dzięki mojemu sztabowi szkoleniowemu, trenerowi, fizjoterapeucie i pani psycholog udało mi się wrócić do poziomu sprzed kontuzji. Ich wsparcie dużo mi dało. Ich pomoc sprawiła, że wróciłam do sportu, i to silniejsza niż wcześniej. Przed złamaniem nogi nie bardzo wierzyłam w to, że kiedyś będę walczyć o medale, a półtora roku później zdobyłam srebro w pucharze świata! To doświadczenie wiele mnie nauczyło, uświadomiło mi dużo rzeczy. Było ciężko, również psychicznie, ale dałam radę i teraz jestem tu, gdzie jestem.
Czy psychika to decydujący czynnik dla zawodników?
Myślę, że to można porównać do życia codziennego: zdrowie psychiczne i zdrowie fizyczne są tak samo ważne. Praca z psychologiem i psychologiem sportowym pomogła mi poukładać sobie wszystko w głowie. Myślę, że moje sukcesy w dużej mierze zawdzięczam właśnie tej pracy. Dzięki temu tak szybko wróciłam po złamaniu, i to bez uszczerbku psychicznego.
Sukcesy po powrocie cieszą bardziej?
Chyba tak! Mam wrażenie, że czerpię większą satysfakcję z uprawiania sportu i zdobywania medali.