Home » Wielkie chwile » „Wiwat szabla polska!”

„Wiwat szabla polska!”

 „Trafić, nie będąc trafionym!” – to podstawowa zasada w sztuce walki floretem, szpadą i szablą. Sprawność ręki, sokole oko, precyzja ruchów i wrodzona odwaga są atrybutami doskonałego szermierza. Już w średniowieczu szermierka rozwijała się prężnie, a uczono jej na zachodzie Europy w licznych szkołach i akademiach władania bronią. W arkana szermierki wprowadzali głównie fechmistrzowie francuscy, hiszpańscy i włoscy, którzy udowadniali, że siłę fizyczną da się przezwyciężyć zręcznością, sprytem i gracją.

Szermierze Niepodległej na olimpijskich planszach

Szermierka w swej sportowej odsłonie zaistniała na ziemiach polskich w latach 80. XIX w. Jednak dopiero w Niepodległej szermierze mogli bez żadnych ograniczeń ćwiczyć się w sztuce władania białą bronią z użyciem „najrozmaitszych parad, uderzeń, zdrad i przepisów”. W 1922 r. powołano do istnienia Polski Związek Szermierczy, którego współtwórcą był inżynier Włodzimierz Mańkowski – autor prekursorskiego podręcznika Szermierka na szable. Z kolei rok 1924 przyniósł pierwsze mistrzostwa kraju w tej dyscyplinie oraz debiutancki występ polskich szermierzy na olimpijskich planszach w Paryżu. Dopiero jednak na igrzyskach w Amsterdamie (1928) doborowa drużyna polskich szablistów – Tadeusz Friedrich, Kazimierz Laskowski, Aleksander Małecki, Adam Papée, Jerzy Zabielski i Władysław Segda – wywalczyła olimpijski brąz, pokonując Anglików, Amerykanów, Belgów, Holendrów i Niemców. Polacy przegrali jedynie z Włochami i Węgrami.

Na kolejne igrzyska, do Los Angeles (1932), popłynęli polscy mistrzowie szabli: Władysław Dobrowolski, Tadeusz Friedrich, Leszek Lubicz-Nycz, Władysław Segda, Adam Papée i Marian Suski. Niezwykle zacięty bój przyszło im stoczyć z gospodarzami – zawodnikami najwyższej klasy. Gdy już wydawało się, że to reprezentanci USA przechylą szalę zwycięstwa na swoją stronę, stało się coś nieoczekiwanego – Polacy zadali rywalom zdecydowany i ostateczny cios. Biało-czerwonych niósł do walki szaleńczy wręcz doping Polonii. Wygrana Polaków w trafieniach: 60 do 59. Tryumf sprawia, że Amerykanin sam zdejmuje maskę i składa rycersko gratulacje zwycięzcy spotkania i meczu. Długie niemilknące brawa nagradzają czyn tych, którzy będąc w gorszej pod każdym względem sytuacji, potrafili rzucić na szalę wyższe walory moralne, większą wolę zwycięstwa, większe zdecydowanie, więcej odwagi, byli jednym słowem lepszymi sportowcami. Ta emocjonująca walka pozwoliła Polakom stanąć na podium z brązowym medalem olimpijskim.

Władysław Dobrowolski. W żywiole walki

Wśród brązowych medalistów z Los Angeles znalazł się Władysław Dobrowolski, człowiek, którego żywiołem była walka – nie tylko sportowa, lecz także ta o odrodzenie Rzeczypospolitej. Już w młodości działał najpierw w Kole Młodzieży Niepodległościowej, a potem w szeregach Związku Strzeleckiego i PPS. W czasie I wojny światowej bił się w 5. Batalionie I Brygady Legionów. Został dwukrotnie ranny – najpierw 3 sierpnia 1915 r. pod Lubartowem, a rok później na Reducie Piłsudskiego pod Kostiuchnówką. Był też członkiem Polskiej Organizacji Wojskowej. W jej szeregach walczył o ostateczny kształt granic Rzeczypospolitej, następnie zaś bronił jej przed nawałą bolszewicką w Bitwie Warszawskiej.

Kiedy umilkły działa, Dobrowolski poświęcił się swej wielkiej pasji: lekkoatletyce. Po tytuł mistrza Polski sięgał kilkanaście razy – w biegach, rzucie oszczepem, skoku w dal i sztafecie. Gdy jednak zasmakował w fechtunku podczas oficerskiego kursu w Centralnej Wojskowej Szkole Gimnastyki i Sportów, nabrał pewności, że z tą właśnie dyscypliną zwiąże swe dalsze losy. Jako pierwszy Polak stanął w szermiercze szranki z rywalami w finale mistrzostw Europy w Warszawie w 1934 r. Wtedy też wszyscy przekonali się, że Polacy należą istotnie do extraklasy europejskiej, zarówno zespołowo, jak i indywidualnie. Mówiły o tym nie tylko suche wyniki spotkań, lecz i postawa, jaką szabliści nasi zajmowali stale na planszach wobec wirtuozów włoskich czy węgierskich.

Władysław nie ustawał w wysiłkach. Biało-czerwone barwy reprezentował też na kolejnych igrzyskach olimpijskich w Berlinie (1936), a w Polsce zdobył tytuł mistrza armii (1937).

Zdobywcy brązowego medalu na letnich igrzyskach olimpijskich w Los Angeles. Stoją od lewej: Władysław Segda, Władysław Dobrowolski, Adam Papée, Marian Suski, Jerzy Zabielski. Siedzą od lewej: Leszek Lubicz-Nycz, trener Bela Szombathely, Tadeusz Friedrich. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Był także pomysłodawcą polskiej gimnastyki radiowej. Dzięki niemu tysiące Polaków rozpoczynało swój dzień od przysiadów i skłonów, wykonywanych w rytm muzyki. Opracowany przez niego program pozwalał w ciągu kwadransa rozgrzać najważniejsze mięśnie i z samego rana dostarczał dawkę dobrej energii na cały dzień. (…) Najwytrwalsi codziennie tuż po szóstej rano otwierali na oścież okna, przekręcali pokrętło radioodbiornika i przystępowali do gimnastyki (…), która ma na celu (…) osiągnięcie przez ćwiczących doskonałej i harmonijnej kondycji.

We wrześniu 1939 r. plansze pojedynków szermierczych Dobrowolski zamienił na plac boju z niemieckim najeźdźcą. Jako dowódca 1. Batalionu 21. Pułku Piechoty „Dzieci Warszawy” walczył pod Mławą, bronił Modlina, a potem zagrożonej stolicy. Po zakończeniu wojny powrócił do szermierki, znakomicie sprawdził się również w roli trenera zawodników RKS Marymont. Wprowadzał w arkana fechtunku m.in. podwójnego mistrza olimpijskiego Witolda Woydę oraz dwukrotnego medalistę igrzysk Ryszarda Parulskiego.

Teodor Zaczyk. Ślązak, co z szablą zapuszczał się na wroga

Pochodzący z malowniczych okolic Raciborza Teodor Zaczyk jako młodzieniec walczył o przyłączenie swej rodzinnej ziemi do Polski, która właśnie wróciła na mapy. Mając 19 lat, wstąpił do Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska, brał udział w akcji plebiscytowej, a gdy w jego stronach wybuchło II powstanie śląskie, bez wahania chwycił za broń. Bił się z Niemcami jako żołnierz 4. Raciborskiego Pułku Piechoty w ramach Grupy „Południe” i sam dowodził jednym z plutonów w kompanii.

W Niepodległej podjął służbę w Policji Województwa Śląskiego w Katowicach, która rekrutowała się głównie z ludzi walczących o polską sprawę na Śląsku. W jej szeregach panował sportowy duch, a każdy policjant przechodził obowiązkowe szkolenie z zakresu… szermierki. W tajniki wyrafinowanych cięć i pchnięć wprowadzał ich znany w stolicy fechmistrz Leon Koza-Kozarski. Szkoleni przez Kozę zawodnicy odnosili pierwsze sukcesy, a już wkrótce mieli dołączyć do szermierczej elity. Podbijali nie tylko areny krajowe – budzili respekt również na planszach międzynarodowych. Drużyna osiągnęła tak wysoki poziom, że nie miała sobie równych praktycznie w całym kraju.

Teodor Zaczyk, którego od pierwszego pchnięcia szpadą oczarowały „piękno szermierczych ruchów i szlachetność rywalizacji”, podczas mistrzostw Katowic w 1933 r. okazał się królem szabli. Pierwsze miejsce na podium zajął też na mistrzostwach Policyjnego Klubu Sportowego w 1934 r. i przez dwa kolejne lata skutecznie bronił wywalczonego tytułu. W 1936 r. godnie reprezentował Polskę na igrzyskach olimpijskich w Berlinie, gdzie operował „prostymi, ale bardzo szybkimi fleszami”.

We wrześniu 1939 r. Zaczyk znów chwycił za broń. W czasie okupacji walczył z wrogiem w akowskim podziemiu.

Po zakończeniu wojny powrócił do szermierczej pasji – w wieku 46 lat zdobył tytuł mistrza Polski w szabli oraz wicemistrza w szabli i szpadzie. Ciągle był w znakomitej formie, toteż reprezentował kraj na igrzyskach w Londynie (1948). Nigdy nie rozstał się z szermierką, nawet wtedy, gdy w 1952 r. zakończył karierę w pięknym stylu, zdobywając trzy tytuły mistrza Śląska – we florecie, szabli i szpadzie. Spełniał się ponadto w roli trenera katowickiej Stali i Baildonu, w Technikum Wychowania Fizycznego w Katowicach i szkółce Centralnej Rady Związków Zawodowych. Jak pisał dziennikarz „Przeglądu Sportowego”, charakteryzując zawodników berlińskich igrzysk, Zaczyk to poprawność, twardość, nieustępliwość, technika.

Teodor Zaczyk w latach 30. XX w. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

W awangardzie obrońców ojczyzny

Z szeregów mistrzów polskiej szpady wywodziła się awangarda obrońców Niepodległej. Znalazł się wśród nich „ludzki, męski i mężny” dawny legionista, major Leszek Lubicz-Nycz – brązowy medalista z Los Angeles, niedościgniony w szabli mistrz Polski (1931, 1934) i mistrz Wojska Polskiego (1928), brązowy medalista mistrzostw Europy (1930, 1934). Do boju z najeźdźcą stanęli też jego koledzy z szermierczej drużyny olimpijskiej. Marian Suski w czasie wojny obronnej 1939 r. był dowódcą łączności w Dowództwie Obrony Warszawy, po klęsce wrześniowej trafił do oflagu, a następnie służył w II Korpusie Polskim we Włoszech. Major Władysław Segda, który także bił się o Polskę po napaści Niemiec, wstąpił potem do Polskich Sił Zbrojnych. Po wojnie uczył szermierki na Uniwersytecie Edynburskim. Z kolei Tadeusz Friedrich i Adam Papée walczyli w Powstaniu Warszawskim.

Historię polskiej szermierki znaczą wyczyny pierwszych „mocarzy szabli, szpady i floretu”, którzy dokonywali cudów zręczności na olimpijskich planszach i dawali dowody męstwa na krwawych polach bitew. Zapisali oni piękną kartę w dziejach polskiego sportu, świadczącą o tym, że szermierka to domena ludzi rycerskich i honorowych.

Źródła:

L. Cergowski, Szermierka. Potomkowie Wołodyjowskiego, [w:] Igrzyska stare jak świat, Warszawa 1976. K. Janiszewska, M. Stokłosa, A. Wójcik, Sportowcy dla Niepodległej. Opowieść na rok powstań śląskich, Kraków 2021. M. Stokłosa, A. Wójcik, Sportowcy dla Niepodległej. Opowieść na stulecie Bitwy Warszawskiej, Kraków 2020. Triumf Węgrów na szermierczych mistrzostwach Europy, „Kurier Warszawski” 1934, nr 179, s. 5. Wiwat szabla polska!, „Przegląd Sportowy” 1932, nr 66, s. 6.
Skip to content