Rodzina Gąsieniców-Danielów na trwałe wpisała się w historię polskiego narciarstwa. Aż piątka z siódemki rodzeństwa uprawiała tę dyscyplinę wyczynowo. Andrzej był skoczkiem, Helena jedną z czołowych w kraju biegaczek, Maria alpejką, Franciszek i Józef uprawiali skoki i kombinację norweską. W sumie zdobyli 22 tytuły mistrzów Polski w kategoriach seniorskich. Na pięciu kolejnych igrzyskach olimpijskich, od Oslo (1952) po Grenoble (1968), w polskiej reprezentacji znajdował się zawodnik z tym nazwiskiem. W 1956 r. w Cortina d’Ampezzo wystartowało aż troje Gąsieniców-Danielów, co było ewenementem na skalę światową i zdarzyło się po raz pierwszy w historii zimowych igrzysk. Rodzinną tradycję kontynuują Agnieszka i Maryna – specjalistki w slalomie gigancie.
Andrzej – brawurowy skoczek
Najstarszy z rodzeństwa Andrzej urodził się 13 marca 1932 r. On pierwszy rozpoczął przygodę z nartami. Zapisał się do klubu Wisła-Gwardia Zakopane (obecnie TS Wisła Zakopane). Miał charakterystyczny styl skakania: z progu wybijał się bardzo dynamicznie, z rękami wyciągniętymi do przodu, narty prowadził szeroko, prawą odstawiając nieco do boku. Przypominało to dzisiejszy styl „V”. Trenerzy zapamiętali, że był zawodnikiem odważnym, brawurowym, lubił duże skocznie i długie loty. Za każdym razem walczył, by polecieć jak najdalej.
Zaczynał jak większość młodych chłopaków z Krzeptówek: na małych, terenowych skoczniach usypanych ze śniegu. Jego talent objawił się szybko. W 1952 r. pojechał na igrzyska do Oslo jako skoczek rezerwowy. Gąsienica Daniel zrobił kolosalne postępy w skokach, dołączając do czołowej grupy skoczków – pisano w prasie, zachwycając się młodym zawodnikiem. Kontuzja odniesiona na treningu nie pozwoliła mu jednak wziąć udziału w zawodach. W 1955 r. zdobył złoty medal mistrzostw Polski, ex aequo z Antonim Wieczorkiem. Rok później, na igrzyskach w Cortina d’Ampezzo, w pierwszej serii poszło mu doskonale: fantastyczne wybicie, piękny lot nad zeskokiem i 78 m, które dawały 7. lokatę. Niestety, nerwy dały o sobie znać. W drugim podejściu Gąsienica-Daniel na próżno próbował się skoncentrować. Spóźnił wybicie i skoczył zaledwie 74,5 m, przez co spadł na 20. pozycję.
Po powrocie do kraju Andrzej wystartował w konkursie bicia rekordu Krokwi, który wynosił w tym czasie 88 m. Skakała czołówka polskich skoczków, w tym legendarny Stanisław Marusarz. Gąsienicy udało się skoczyć 92,5 m. W drugiej próbie niemal przeskoczył skocznię. Daniel wychodzi wspaniale z progu, tuż potem przybiera najbardziej aerodynamiczną sylwetkę, leży wprost na deskach, wychylony do przodu. Jego skok ciągnie się jakby wiekami, wreszcie ląduje na 98 metrze – opisywano w gazetach. Niestety, podparł lądowanie. Ostatecznie nowy rekord ustanowił Roman Gąsienica–Sieczka, z krótszym skokiem na 93,5 m.
W 1957 r. w jugosłowiańskiej Planicy Andrzej Gąsienica-Daniel został rekordzistą Polski w długości skoku (113,5 m). Podczas konkursu doszło do poważnego wypadku i Polak wylądował na głowie. Miał wstrząs mózgu, wybity bark, pęknięty obojczyk. Pół roku spędził w gipsie w szpitalu. Próbował potem wrócić do skoków, ale nie osiągał już liczących się wyników i w 1961 r. zakończył sportową karierę.
Helena – pracowita biegaczka
Śladami starszego brata podążyła wkrótce Helena. Urodzona 15 kwietnia 1934 r. dziewczyna okazała się utalentowaną biegaczką. Startowała na zimowych igrzyskach w Cortina d’Ampezzo (1956) i w Squaw Valley (1960), gdzie w biegu sztafetowym 3 × 5 km zajęła czwarte miejsce. Zwyciężyła w biegach sztafetowych kobiet w szwajcarskim Grindelwaldzie w latach 1955 i 1960. Była 10-krotną mistrzynią Polski. Wraz z Bronisławą Staszel-Polankową i Zofią Stopką reaktywowały po wojnie kobiece narciarstwo biegowe. Helena rozwijała swój talent pod okiem trenera Mariana Woyny-Orlewicza. Wyróżniała się doskonałą techniką i wielką pracowitością. Nie trzeba jej było zmuszać do treningów, uważała je za swój obowiązek.
W domu Gąsieniców-Danielów nigdy się nie przelewało. Aby pomóc rodzicom finansowo, Helena robiła na drutach czapki, swetry i rękawiczki. Dużo pracowała na gospodarstwie. A i tak ojciec, przeciwny sportowym pasjom dzieci, co chwilę odgrażał się, że porąbie wszystkie ich narty. Nie ma się zatem co dziwić, że kiedy Helena podczas zgrupowania na Kalatówkach zeszła na moment do Zakopanego i zobaczyła go z daleka, czym prędzej uciekła na drugą stronę ulicy.
Na nartach jeździła od dziecka, ale profesjonalne treningi rozpoczęła dopiero jako 16-latka – i już w tym wieku pokonała starsze i bardziej doświadczone rywalki i została mistrzynią Polski w biegu na 10 km seniorek.
Helenka zawsze brała moje zjazdówki i „chybała” na nich, aż miło patrzeć. Myślałem, że będzie jeździć tylko dla przyjemności. Ale teraz widzę, że dobrze robiłem, pożyczając jej narty. Pokazała, że Gąsienice-Daniele z Krzeptówek to dobra rodzina narciarska – cieszył się z jej sukcesu Andrzej.
Maria – utalentowana alpejka
Młodsza siostra Maria długo nie mogła się zdecydować, czy wybrać biegi, czy narciarstwo zjazdowe. W tej pierwszej dyscyplinie zaczęła osiągać całkiem niezłe wyniki, pokazała swój talent, wkrótce mogła dorównać Helenie. Ale trener Jan Lipowski przekonał ją do narciarstwa alpejskiego. I to był strzał w dziesiątkę: Maria świetnie prezentowała się zarówno na trasach krajowych, jak i zagranicznych. Urodziła się 5 lutego 1936 r. Uczestniczyła w zimowych igrzyskach w Cortina d’Ampezzo (1956) i w Innsbrucku (1964). Niestety nie dopisało jej szczęście i nie było jej dane pokazać w pełni swoich możliwości. We Włoszech na skutek upadków nie zakończyła zjazdu, a w Austrii w slalomie specjalnym zdyskwalifikowano ją za ominięcie bramki.
Największymi sukcesami Marii były 14. miejsce w biegu zjazdowym w Kitzbühel (uważanym za najbardziej prestiżowe i najtrudniejsze zawody Pucharu Świata w narciarstwie alpejskim) oraz zwycięstwa w Memoriale Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny w latach 1956 i 1962. Sześć razy została mistrzynią Polski. Na zawodach w narciarstwie alpejskim kobiet w Grindelwaldzie zajęła 14. miejsce w slalomie gigancie i 11. w slalomie specjalnym. W 1960 r. na zawodach o Wielką Nagrodę Słowacji wygrała kombinację alpejską i slalom gigant kobiet, a w slalomie specjalnym uplasowała się na 2. pozycji.
W 1965 r. w Wiedniu, jadąc taksówką z hotelu na dworzec, uległa groźnemu wypadkowi. Sześć tygodni spędziła w szpitalu. Obrażenia na długi czas wyłączyły ją z uprawiania sportu. W konsekwencji rok później postanowiła zakończyć karierę. Przez 11 lat prowadziła szkółkę narciarską w klubie Wisła-Gwardia Zakopane.
Franciszek – pechowa kontuzja
Urodzony 10 maja 1937 r. Franciszek był zdolnym skoczkiem, wygrał kilka krajowych konkursów. W 1959 r. w zawodach na skoczni w Oberwiesenthal pobił jej rekord na igelicie, uzyskując odległość 65,5 m. Podczas mistrzostw świata w Zakopanem w 1962 r. miał reprezentować barwy kraju. Niestety plany pokrzyżowała pechowa kontuzja stawu skokowego, jaką skoczek odniósł podczas treningu. W rezultacie musiał zrezygnować ze sportu. Po zakończeniu kariery nie rozstał się jednak z narciarstwem: zajął się serwisowaniem sprzętu, a pod koniec życia prowadził wypożyczalnię sprzętu w swoim domu na Gąsienicowym Potoku.
Józef – zdolny kombinator
Najmłodszy z rodzeństwa Józef był według opinii trenerów i znawców najbardziej utalentowany. Urodził się 15 czerwca 1945 r. Jako 21-latek wywalczył pierwszy tytuł mistrza Polski w kombinacji norweskiej, a później powtórzył ten wyczyn jeszcze cztery razy. Trzykrotnie wygrał Memoriał im. Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny. Szybko awansował do światowej czołówki. W kombinacji mógł mierzyć się z najlepszymi zawodnikami na świecie, wiele razy zajmował miejsca na przedzie stawki. Zapowiadał się fantastycznie i znawcy narciarstwa przepowiadali mu wielką karierę. Niemniej nie zawsze przykładał się do treningów, często jego zapał okazywał się słomiany. Brakowało mu też spokoju, psychicznej równowagi.
W 1966 r. Józef reprezentował Polskę na mistrzostwach świata w Oslo. Na igrzyska olimpijskie w Grenoble w 1968 r. jechał jako jeden z faworytów. To była jego wielka szansa na zdobycie najważniejszego, olimpijskiego krążka. Wszyscy gorąco w to wierzyli. Tak się jednak nie stało – w drugim skoku Józef przewrócił się, jadąc po zeskoku. Dla mnie 15. lokata w Grenoble to była porażka – mówił. Liczyłem, że będę w czołówce, a nawet liczyłem na medal. To go załamało. Postanowił skończyć z karierą narciarską.
Kontynuatorki sportowych tradycji
Chlubne tradycje rodziny Gąsieniców-Danielów przejęły Agnieszka i Maryna, wnuczki Franciszka.
Urodzona 22 grudnia 1987 r. w Zakopanem Agnieszka jest mistrzynią Polski w gigancie i wicemistrzynią w slalomie z 2006 r. Na igrzyskach w Vancouver w 2010 r. była 23. w supergigancie. Rok później zajęła 18. miejsce w superkombinacji na mistrzostwach świata w Garmisch-Partenkirchen. W 2015 r. zakończyła karierę.
Jej młodsza siostra Maryna (ur. 19 lutego 1994 r.) to mistrzyni i wielokrotna medalistka mistrzostw Polski. W slalomie gigancie należy do światowej czołówki. Trzykrotnie reprezentowała krajowe barwy na igrzyskach olimpijskich. W Soczi w 2014 r. była 32. Cztery lata później w Pjongczangu zajęła 16. lokatę. W 2022 r. w Pekinie wypadła jeszcze lepiej: wywalczyła 8. miejsce, co pokazuje stały progres. To najlepszy wynik na igrzyskach w polskim kobiecym narciarstwie alpejskim od czasów 6. miejsca Małgorzaty Tlałki w Sarajewie w 1984 r.
Medalu nie zdobyłam, chociaż wiem, że było mnie na niego stać – mówiła w jednym z wywiadów Maryna. Nigdy nie czułam, że jest on tak blisko! Jestem dumna, że mimo wyboistej drogi na ostatniej prostej… daliśmy radę dobrze się zaprezentować.