Pół wieku temu, w październiku 1973 r., piłkarska reprezentacja Polski rozegrała jeden z najważniejszych meczów w historii – o awans do mistrzostw świata w RFN. Polacy grali z Anglikami. Aby dostać się do finałów, wyspiarze musieli zwyciężyć, a Polakom wystarczyło osiągnięcie remisu.
Wcześniejsze zwycięstwa w „Kotle Czarownic”
Anglicy byli faworytami i mało kto spodziewał się sukcesu Biało-Czerwonych. Kilka miesięcy wcześniej, 6 czerwca 1973 r., pokazali jednak najwyższą klasę w piłkarskim starciu z Anglią. Wówczas to po raz pierwszy w historii polskiego futbolu odnieśli nad swymi rywalami zwycięstwo (2:0) na Stadionie Śląskim w Chorzowie, nazwanym przez przybitych klęską „Kotłem Czarownic”.
26 września na tym samym stadionie polska drużyna stoczyła zwycięski pojedynek z Walią (3:0). Tego dnia w Londynie „Synowie Albionu” rozgromili Austriaków, wbijając do ich bramki siedem goli i nie dając sobie strzelić ani jednego. Po tym brawurowym wyczynie gotowali się na ostateczne starcie z Biało-Czerwonymi. Oba zespoły, polski i angielski, miały się zmierzyć na słynnym londyńskim stadionie Wembley, nazywanym „świątynią futbolu”.
Przygotowania do walki
Polacy nie bali się Anglików i pod czujnym okiem trenera Kazimierza Górskiego zaprawiali się do boju. Najlepszą formą treningu i próbą sił był towarzyski mecz z Holendrami w Rotterdamie, rozgrywany w takim samym składzie, jaki miał zostać wystawiony w Londynie. Remisowy mecz (1:1) na stadionie De Kuip oglądał selekcjoner Anglików Alf Ramsey, ale jego piłkarze nie byli zainteresowani grą Polaków – zdradza Rafał Byrski. Jedna z telewizji chciała bezpłatnie udostępnić angielskiej federacji taśmę z meczu z Holandią. Ramsey zapytał swoich graczy, czy chcą oglądać występ drużyny Górskiego. Ci odmówili. – Wiemy, jak pokonać Polskę – odpowiedzieli sir Alfowi. Czas pokazał, że lekceważenie przeciwnika okazało się dla nich zgubne.
Ostatnie dni przed decydującym meczem minęły polskim piłkarzom na intensywnych treningach w Rembertowie, gdzie nabierali szybkości oraz ćwiczyli się w sztuce ataku pozycyjnego, krycia rywala i zgrania w defensywie. Uczyli się też komunikowania na migi, bo zdawali sobie sprawę, że wielotysięczny tłum rozgorączkowanych brytyjskich kibiców zagłuszy wszystko swymi okrzykami.
W poniedziałek 15 października po południu Biało-Czerwoni odlecieli z warszawskiego Okęcia do Londynu. Towarzyszył im kontuzjowany Włodzimierz Lubański, napastnik Górnika Zabrze, najbardziej rozpoznawalny w Wielkiej Brytanii polski futbolista, którego w szczególności obawiali się Anglicy. Trener Górski specjalnie trzymał ich w niepewności; do ostatniej chwili nie wiedzieli, czy Lubański aby na pewno nie zagra na Wembley.
W gnieździe wroga
Po przylocie do Anglii polscy piłkarze pierwszy trening odbyli na boisku Arsenalu, bo słynny stadion Chelsea zamknięto przed nimi na trzy spusty. Wytykano im słabość i brak umiejętności, szerzyły się na ich temat niepochlebne opinie. Najbardziej krzywdząca dotknęła polskiego bramkarza Jana Tomaszewskiego, którego trener Derby County Brian Clough w przedmeczowym telewizyjnym studiu nazwał… cyrkowym klaunem w rękawicach. Wtórował mu dziennikarz sportowy Jack Rollin – według niego z Polaków jako tako prezentują się na boisku tylko Gorgoń, Deyna i Lato.
Polskie Orły na Wembley
Wydarzenia, które rozegrały się 17 października 1973 r. na najsłynniejszym stadionie Europy, stały się udziałem 100 tys. kibiców zgromadzonych na trybunach i 400 milionów telewidzów z kilkunastu krajów świata. W składzie wychodzącej na boisko jedenastki Orłów Górskiego znaleźli się: Jan Tomaszewski, Antoni Szymanowski, Jerzy Gorgoń, Adam Musiał, Mirosław Bulzacki, Henryk Kasperczak, Lesław Ćmikiewicz, Kazimierz Deyna, Grzegorz Lato, Jan Domarski oraz Robert Gadocha.
Od pierwszych minut gry zaznacza się silna przewaga Anglików, którzy usadawiają się po prostu na naszym polu karnym – relacjonował „Dziennik Polski”. Polacy ograniczają się do obrony, w której zresztą okazują się znakomici. Ale najwyższa nota należy się Tomaszewskiemu, który wspaniałymi paradami broni w beznadziejnych, zdawałoby się, sytuacjach. W 18. minucie gry po rzucie wolnym, bitym przez Anglików z odległości ok. 30 m za faul Bulzackiego, naszemu bramkarzowi przychodzi w sukurs słupek. Ostatni kwadrans gry przed przerwą przynosi wzmożenie się nacisku gospodarzy. Przeprowadzają oni jeden po drugim szybkie ataki, kończone zaskakującymi strzałami. Tomaszewski dwoi się i troi, nie pozwala się zaskoczyć. Gra z nieomylnym wyczuciem, parując piłkę idącą do siatki już na przedpolu bądź też na linii bramkowej.
W pierwszej części meczu przewaga Anglików była przytłaczająca. To oni nieustannie atakowali polską bramkę, podczas gdy do ich siatki próbował strzelić jedynie Deyna. Polacy trzymali się jednak mocno i zażarcie bronili swojej połowy boiska. Bezbramkowy remis po pierwszej połowie bez wątpienia podbudował Biało-Czerwonych. Podczas przerwy Górski dopingował swoich zawodników do walki: Wytrzymaliście 45 minut, to wytrzymacie i drugie.
Polski gol wszech czasów
Polacy nie tylko wytrzymali ataki Anglików, ale przejęli inicjatywę i pokazali najwyższą klasę. Z każdą minutą poczynali sobie coraz śmielej, wkraczając raz po raz na połowę przeciwnika. W 55. minucie doszło do sensacyjnej akcji: pomocnik polskiej reprezentacji Henryk Kasperczak odebrał Anglikom piłkę i podał ją do Grzegorza Laty, a ten, uwolniwszy się od Normana Huntera, pognał co tchu w kierunku bramki Petera Shiltona.
Po jego lewej stronie biegł Robert Gadocha, pilnowany przez dwóch Anglików, a po prawej mający całkowitą swobodę ruchów Jan Domarski. Jedna sekunda i piłka od Laty trafiła do Domarskiego, ten zaś z linii pola karnego, w pełnym biegu, wbił ją do bramki przeciwnika, tak że przeszła pod brzuchem angielskiego bramkarza. Polska objęła prowadzenie! Dziennik „The Times” uznał później gol Domarskiego za jedną z 50 najważniejszych bramek w dziejach futbolu.
Rozsierdzeni Anglicy przypuścili szturm na bramkę Tomaszewskiego i… udaje im się umieścić piłkę w siatce, jednak przy pomocy ręki. Gol nie został więc uznany. Dopiero w 63. minucie gry rywale zdobyli bramkę ze strzału karnego, który sędzia przyznał im za faul Adama Musiała na Martinie Petersie.
Gra była coraz bardziej wyrównana. Anglicy atakowali zapamiętale, ale i Polacy czynili liczne wypady w pobliże pola karnego przeciwnika, w czym prym wiódł Grzegorz Lato. Gdy kilkanaście minut przed końcem uciekł angielskim obrońcom i biegł z piłką wprost na bramkę przeciwników, Roy McFarland złapał go bezceremonialnie za koszulkę i brutalnie sfaulował. Za to przewinienie otrzymał od sędziego tylko żółtą kartkę.
Do ostatniej minuty meczu Jan Tomaszewski skutecznie strzegł bramki. W ciągu kilkudziesięciu minut z „cyrkowego klauna” przeobraził się w oczach rywali w „człowieka, który zatrzymał Anglię”.
Trener Górski nie mógł znieść ogromnego napięcia; kilka minut przed końcem meczu opuścił ławkę rezerwowych i zniknął w tunelu prowadzącym do szatni – to pierwszy i jedyny mecz w selekcjonerskiej karierze Górskiego, którego słynny trener nie obejrzał do końca.
Zwycięzca bierze wszystko
Remis dla Anglików oznaczał klęskę, a dla Polaków – zwycięstwo: awans do turnieju mistrzostw świata w RFN w 1974 r. Był to zatem „zwycięski remis”.
Winner takes all – zwycięzca bierze wszystko – komentował Wiktor Osiatyński. W polskiej szatni, na prawo, łzy radości i szczęścia. Pod szatnią tłumy dziennikarzy. Pytania, wywiady, gratulacje, uśmiechy. Na lewo, pod szatnią angielską, dwóch porządkowych i kilku dziennikarzy. (…) Tutaj – milczenie nieco przypominające atmosferę sprzed dwóch godzin w szatni naprzeciwko. Na stole przygotowane przed meczem pudło z szampanem, którego nikt nie będzie otwierał. Norman Hunter nadal płacze. McFarland milczy. Madeley i Clarke mają łzy w oczach. Channon rzuca niezbyt przychylne spojrzenie na Ramseya i kolegów. Tylko Chivers nuci coś pod nosem.
Nazajutrz o meczu, który dla Anglików okazał się katastrofalny w skutkach, pisały wszystkie londyńskie gazety w żałobnych obwódkach. Reprezentanci Wielkiej Brytanii byli zdruzgotani i czuli się upokorzeni. Tomaszewski natomiast jeszcze tego samego poranka mógł oglądać się w każdym londyńskim dzienniku jak w lustrze. Jego twarz była wszędzie. Wtedy dopiero uświadomił sobie wyjątkową rangę piłkarskiego wyczynu Polaków.
Po gwizdku kończącym mecz na pustych od dwóch godzin ulicach polskich miast zawrzało. Zaczęły się tworzyć spontaniczne pochody świętujących wielki tryumf polskiego piłkarstwa. W Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu wznoszono biało-czerwone flagi, wiwatowano na cześć piłkarzy, przy blaskach pochodni radowano się ze zwycięstwa jedenastki.
Po trzecie miejsce na mundialu
Remis w meczu z Anglikami zaprowadził Polaków do finałów mistrzostw świata. Szli w nich jak burza – najpierw zwyciężyli Argentynę (3:2), potem brawurowo pokonali Haiti (7:0), wreszcie zatryumfowali nad Włochami (2:1), eliminując ich z dalszej gry. Na kolejnym etapie zmagań drużyna Górskiego pokonała Szwecję (1:0) i Jugosławię (2:1). Dopiero spotkanie z gospodarzem (RFN) zakończyło się dla Biało-Czerwonych porażką (0:1) – w słynnym „meczu na wodzie”, nazwanym tak od warunków panujących na boisku po ulewnym deszczu. Ostatecznie Polakom przypadła w udziale walka o trzecie miejsce z faworytem mistrzostw: Brazylią. W tym starciu to Grzegorz Lato – król strzelców niemieckiego mundialu – zdobył upragnionego gola, który zapewnił Polakom zwycięstwo.
Źródła:
- Byrski, Za kulisami Wembley’73, 17.10.2022, https://www.laczynaspilka.pl/biblioteka/mecze/anglia-polska-11-17101973.
- Filek, Kartki z historii sportu, Poznań 2012.
- Nasza reprezentacja piłkarska w finale mistrzostw świata. Bramkarz Tomaszewski bohaterem meczu, „Dziennik Polski” 1973, nr 247.
- Szujecki, Życie sportowe w PRL, Warszawa 2014.
- Wielkie przeżycia i ogromny sukces, „Dziennik Polski” 1973, nr 247.
- Wilamowski, Sensacja na Wembley! Mecz Anglia – Polska z 17 X 1973 r. w świetle polskiej prasy, 15.10.2013, https://histmag.org/Sensacja-na-Wembley-Mecz-Anglia-Polska-z-17-X-1973-r.-w-swietle-polskiej-prasy-8548.